Press "Enter" to skip to content

Podmiejski sen stanie się koszmarem? Starość na suburbiach

Exodus z miasta nie jest nowym zjawiskiem. Chęć zamieszkiwania z dala od dużych skupisk ludzkich notowano już w starożytności. Niezależnie od tego, czy w miastach bardziej obawiamy się fal upałów i pandemicznych lockdownów, czy może kierują nami ceny nieruchomości lub względy prestiżowe, część z nas wierzy, że dom pod miastem przyniesie wytchnienie. Poszukiwanie szczęścia poza terenem zurbanizowanym nie jest jednak skazane na sukces, szczególnie jeżeli weźmiemy pod uwagę naturalny przebieg życia człowieka. Co więcej, niektórzy po latach spędzonych na przedmieściach wracają – ale czy to oznacza, że w mieście obędą się bez problemów?

Ilekroć przyjeżdżam w rodzinne strony, ogarnia mnie smutek. Podczas tych krótkich pobytów zatrzymuję się na parę dni w moim dawnym domu na dalekich, dysfunkcyjnych przedmieściach Gdańska, gdzie w dalszym ciągu mieszkają rodzice z bratem. Ja wyfrunąłem z gniazda parę lat temu i koniec końców osiedliłem się w Warszawie. Brat został na studia w Trójmieście, ale po głowie chodzi mu wyjazd na drugi koniec świata i jest bliski realizacji swoich planów. Gdy myślę o mamie i tacie w przyszłości – starszych, potencjalnie schorowanych, zmuszonych radzić sobie samotnie z wielkim domem i ogrodem, w oddaleniu od lekarza i sklepów – łzy cisną mi się do oczu. Ale mam też w sobie sporo złości – no bo kurczę, kto na to wszystko pozwolił?

Nie tak miał wyglądać polski sen pokolenia naszych ojców i matek. Przeniesiony z Zachodu wzorzec życia mieszczucha – dom na przedmieściach, własne auto, weekendowa konsumpcja w galeriach handlowych – choć w krajach rozwiniętych odchodził już do lamusa, u nas od lat 2000. święcił triumfy, ale podlegał też modyfikacjom względem pierwowzoru. Obrzeża polskich miast obrosły pseudodworkami, nowoczesnymi stodołami i wszystkim tym, co było w stanie pomieścić marzenia o własnej niby-sielskiej przestrzeni, w której można budować rodzinne szczęście. Istotną rolę w tym procesie grały też względy ekonomiczne. Niestety, suburbanizacja przebiegała (i przebiega) nad Wisłą dość chaotycznie. Nie zobaczymy w Polsce wielu osiedli domków zaprojektowanych ze smakiem – budynków w podobnej stylistyce, z przestrzenią zaplanowaną pod szkoły, przychodnie i sklepy. 

Stan na dziś

Liberalne, bardzo ogólne miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego (lub ich brak) zrobiły swoje. W przypadku budownictwa deweloperskiego mamy w Polsce bardzo często tzw. urbanistykę łanową, czyli wąskie, dawniej rolne działki z poprowadzoną wzdłuż nich długą, ślepą ulicą obsługującą jeden lub maksymalnie dwa rzędy identycznych bliźniaków, domków szeregowych bądź jednorodzinnych (na terenach bliższych miastu w takim układzie występują nawet bloki). Wystarczy odrobina wyobraźni, by zrozumieć, jakie problemy komunikacyjne może rodzić takie ułożenie zabudowań. Wyjazd z tego rodzaju osiedli bywa utrudniony. Nie ma siatki ulic, która rozprowadziłaby ruch samochodowy równomiernie. Zabudowa przedmieścia opiera się na starym szkielecie wiejskich, często nieremontowanych dróg i ich asymetrycznych odnogach – nowe osiedla powstają nierzadko w rozproszeniu, w środku pola. Utrudnia to poprowadzenie sensownej komunikacji publicznej, która mogłaby dowozić mieszkańców do pracy lub szkoły. Brak siatki ulic sprawia też, że pokonując pieszo odcinek z punktu A do punktu B, musimy nieraz nadkładać kilkaset metrów drogi.

Deweloperzy rzadko są obligowani do dodatkowych inwestycji w infrastrukturę, nie tylko tę drogową, ale i społeczną. Zresztą w wielu przypadkach gmina nie nadąża za jej budową – obywateli w danym miejscu przybywa szybciej niż miejsc w podstawówkach, ale też możliwości finansowe samorządu podmiejskiego są często niższe niż zasoby miasta-rdzenia aglomeracji. Estetyka nowo powstającej zabudowy również może budzić wątpliwości. Kakofonia stylów, kolorów elewacji, pokryć dachów – lokalne prawo najczęściej nie jest zbyt restrykcyjne. Należy jednak zauważyć, że o pewien minimalny standard estetyczny i funkcjonalny dbają niektórzy deweloperzy, a sytuacja szczególnie źle przedstawia się na terenach przeznaczonych w stu procentach pod budownictwo indywidualne. Kiedy kilka hektarów ziemi rozparcelowanych jest na małe pojedyncze działki, żadnemu z właścicieli nie zależy raczej na zagwarantowaniu odpowiednich usług w sąsiedztwie. W efekcie, choć blisko siebie mogą powstawać najbardziej efekciarskie rezydencje, kompleksy zabudowy jednorodzinnej potrafią być prawdziwą pustynią, po której poruszać się pieszo nie tylko jest ciężko (z uwagi na chaotyczny układ ulic i fatalny stan chodników lub ich brak), ale też nie ma po co (bo najbliższy sklep, apteka, piekarnia potrafią być bardzo oddalone).

Warunki przetrwania

Życie w takim miejscu jest w porządku, jeżeli do niego pasujesz – charakterologicznie, pod względem grubości portfela i posiadanych zasobów, sprawności fizycznej i zdrowia. Jeśli masz auto, by dojeżdżać, albo jeżeli go nie masz, ale nie potrzebujesz dużo się przemieszczać, wystarcza ci kurs spóźniającym się, ciasnawym autobusem raz na parę dni, to w porządku. Jeżeli wystarcza ci cierpliwości, by kalkulować wszystko – nie tylko czas poświęcony na przebywanie w mieście i na przedmieściu (wieczne „czy zdążę na autobus, który kursuje co godzinę?”), ale też ilość jedzenia, którą musisz kupić, by nie trzeba było później wracać do oddalonego o dwa kilometry sklepu – w porządku. Z mieszkaniem na przedmieściu poradzą sobie również osoby w sile wieku, w dobrej kondycji – wszak utrzymanie w dobrym stanie i porządku całej nieruchomości (zazwyczaj większej niż mieszkanie w bloku) wymaga wysiłku. W końcu jeżeli kochasz przyrodę, lubisz spacery i nie masz potrzeby przebywania dużo w mieście, to korzyści z życia na przedmieściu, nawet tym dysfunkcyjnym, mogą przysłonić potencjalne wady (przynajmniej przez jakiś czas). Z doświadczenia wiem jednak, że po kilku latach nawet najpiękniejsze widoki zostają niekiedy przysłonięte nowym szeregowcem, a malownicze stawy – zasypane piachem z sąsiedniej budowy. 

Sprawa komplikuje się, gdy coś z tej układanki wypada. Dajmy na to – łamiesz nogę. Jeżeli mieszkasz z rodziną (co prawdopodobne), na pewno otrzymasz wsparcie: podwiozą cię do lekarza, zrobią za ciebie zakupy. Nawet jeżeli mieszkasz sam, możesz poprosić o to sąsiadów. Co jednak w sytuacji, jeśli masz 72 lata, nie masz dzieci, a twoi sąsiedzi-rówieśnicy to osoby zniedołężniałe o wiele bardziej niż ty? Do auta nie jesteś w stanie dojść o własnych siłach. Jak się zachowasz?

Wyobraź sobie teraz inną sytuację. Pracujesz ciężko przez kilkadziesiąt lat, by utrzymać dom, który kupiłeś lub wybudowałeś, a także spłacić z żoną kredyt, który zaciągnęliście na tę nieruchomość, ale przechodzisz na emeryturę, która okazuje się niska – nie pozwala ci ona na prowadzenie życia na dotychczasowym poziomie. Musisz wybrać: jedzenie i leki czy ogrzewanie domu? W budynku jest sześć pokoi, a ty z żoną zajmujecie de facto tylko trzy – dzieci już dawno się wyprowadziły. Co robisz?

Zagrożenia można mnożyć i dodać do nich chociażby szczególne narażenie na urazy przy pracach domowych i ogrodowych (przy założeniu, że większości polskich emerytów z klasy średniej nie byłoby stać na zatrudnienie pomocy do utrzymywania obiektów tak dużych w stosunku do ich liczby mieszkańców).

Lista spełnionych „warunków przetrwania” na przedmieściach będzie się kurczyć z biegiem lat. Im starsi jesteśmy, tym bardziej schorowani, mniej sprawni, mniej mobilni, często i mniej zamożni, a przez to wszystko mniej samodzielni się stajemy. Przedmieścia-monokultury mieszkaniowe – z daleką drogą do najbliższego sklepu, lekarza, gabinetu rehabilitacyjnego, ale też ze słabą siecią wsparcia (ze względu na „pokoleniowość” osiedli, starzenie się mieszkańców w podobnym tempie, brak miksu społecznego/demograficznego) – mogą stać się pułapką dla seniorów. W praktyce: miejscem, gdzie będzie się umierać szybko i samotnie.

Ucieczka?

Nic więc dziwnego, że część mieszkańców przedmieść myśli o sprzedaży lub wynajęciu domu i przeniesieniu się do miasta (albo po prostu opuszczeniu dotychczasowego miejsca zamieszkania). Doświadczenia takich osób zebrała i opisała socjolożka z Uniwersytetu Wrocławskiego, prof. Katarzyna Kajdanek – jej książka Powrotnicy. Reurbanizacja w perspektywie przebiegu życia to prawdopodobnie jedno z pierwszych i bardziej kompleksowych podejść do tego zagadnienia w Polsce. Oprócz powrotników-seniorów Kajdanek wskazuje również inne grupy. Jedną z nich stanowią ludzie aktywni zawodowo pracujący w mieście, którzy na dojazdy marnują sporą część dnia. Są sfrustrowani, bo w mieście zostali znajomi, a tryb życia sąsiadów nie współgra z ich zainteresowaniami, w dodatku podmiejskie osiedla to dla nich głównie „sypialnie”, bez atrakcji i miejsc rekreacji. Powrotnicze postawy przejawiają również nastolatkowie oraz studenci, którzy uczą się w mieście, a których z powodu miejsca zamieszkania omija spora część życia towarzyskiego, bo ich „rozkład dnia” zależy od rozkładu rzadko kursującej komunikacji podmiejskiej. Granice nie w każdym przypadku są tak wyraźne – z pewnością znaleźć można osoby, dla których „przedmiejskie doświadczenie” i późniejsza ucieczka to bardziej złożone procesy, motywowane dodatkowo innymi czynnikami. 

Należy jednak zauważyć, że na ponowne osiedlenie się w mieście decydują się osoby względnie zamożne. W wywiadzie dla Tygodnika Polityka Kajdanek zwraca uwagę: Powrotnicy z suburbiów, z którymi rozmawiam, wracają teraz do miast, ponieważ są w komfortowej sytuacji ekonomicznej i mogą sobie na to pozwolić. Mieszkali w domu pod miastem i spłacali za niego kredyt, ale pracują w takich zawodach, że nie było dla nich problemem, by w ciągu 10 czy 15 lat odłożyć też na nową nieruchomość. Gdy dochodzą do wniosku, że minusy domu na przedmieściach przewyższają już plusy, po prostu się przeprowadzają. Nie jest też dla nich problemem dom na przedmieściach wynająć i za te pieniądze opłacić koszty mieszkania na Żoliborzu czy na Saskiej Kępie w Warszawie. Istnieje zatem ryzyko, że powrotnictwo stanie się trendem zajmowania centrów przez osoby bogatsze, trendem de facto gentryfikacyjnym – a nieruchomości na przedmieściach po powrotnikach będą nabywały osoby z niższej klasy średniej, powielające stary model zamieszkiwania (tzw. podmiejski sen). Czy jesteśmy skazani na taką rzeczywistość? 

Naprawa 

Z przedmieść możemy wyjechać, ale one zostają – nie tylko jako przeżycie w człowieku, ale też w sensie fizycznym. Dysfunkcyjne suburbia to setki kilometrów kwadratowych zabudowy, połacie trwale przekształconego terenu i miliardy zainwestowanych złotych, które jeszcze długo mogą pracować na szczęście (a może traumy) swoich mieszkańców. Czy da się uzdrowić przedmieścia? Przebudować je w taki sposób, by były lepszym miejscem do życia, również dla osób starszych? Tak, są takie możliwości. Spójrzmy na przykład kraju, gdzie przedmieścia również bywają dysfunkcyjne, ale powoli zaczynają przybierać bardziej ludzki charakter.

USA to państwo, w którym suburbanizacja osiągnęła niespotykaną skalę (przynajmniej do ostatnich dekad XX w.). Jak podaje w swoim artykule Bartłomiej Sroka z Instytutu Rozwoju Miast i Regionów, pierwsze sygnały końca tego trendu w Stanach Zjednoczonych pojawiły się w minionym dziesięcioleciu. Zgodnie z wyliczeniami Instytutu Brookingsa w okresie 2010–2011 51 największych miast metropolitalnych USA rozwijało się szybciej niż ich obszar funkcjonalny (suburbia). W przypadku Stanów Zjednoczonych zmierzch suburbanizacji oznacza powrót do klasycznego postrzegania rozwoju miast, co przekłada się na traktowanie przedmieść jako małych miasteczek.

Kentlands w stanie Maryland oraz Seaside na Florydzie (ostatnie znane z filmu Truman Show) to jedne z pierwszych małomiasteczkowych realizacji, które powstały w nurcie tzw. nowej urbanistyki. Kształt tych projektów wynikał z obserwacji tradycyjnej zabudowy, typologii pierwszych osiedli i domostw współczesnych Stanów Zjednoczonych oraz ich charakteru. Nowe, ale „tradycyjne” osiedla, w przeciwieństwie do jednorodnych i samochodocentrycznych amerykańskich przedmieść, są przyjazne pieszym, dobrze skomunikowane (mają gęstą sieć przystanków komunikacji zbiorowej) i dysponują ofertą wielu usług (w zasięgu 5-minutowego spaceru). Po przedmieściu-miasteczku łatwiej jest się poruszać nie tylko dzięki układowi ulic bez wielu sięgaczy oraz atrakcyjnym przestrzeniom publicznym, ale też z powodu dominant – obiektów o charakterystycznej architekturze lub funkcji, które pełnią rolę punktów odniesienia w wędrówce. Przedmieście-miasteczko zbudowane w oparciu o zasady nowej urbanistyki zawiera w sobie nie tylko rzędy domów, ale też np. pasaże handlowe, szkoły, kościoły, kompleksy sportowe, lokale gastronomiczne. Życie w kompaktowym małym miasteczku – dobrze skomunikowanym z głównym miastem, ale jednocześnie zapewaniającym wysoką jakość życia i kameralność – może być atrakcyjne dla osób w każdym wieku. 

Nowa urbanistyka to nie tylko budowanie na surowym korzeniu z dbałością o wyżej wymienione elementy. Do „małomiasteczkowości” adaptowane są również już wcześniej istniejące przedmieścia. Stosowane w tym kontekście określenie retrofitting obejmuje zarówno zmianę (dodanie) funkcji, zagęszczanie zabudowy, jak i zazielenianie przestrzeni. Zajmująca się tym tematem amerykańska architektka i urbanistka Ellen Dunham-Jones przytacza m.in. przykład podmiejskiego centrum handlowego w Saint Louis, które uczyniono przestrzenią dla sztuki – mieszczą się tam pracownie, sale dla grup teatralnych i tanecznych. Niektóre hipermarkety stają się natomiast kościołami, szkołami, bibliotekami integrującymi lokalną społeczność. Kluczowe okazują się też parkingi. Im starsze, a więc bardziej oddalone od nowych granic terenu podmiejskiego przedmieścia, tym atrakcyjniejsze jako potencjalne działki budowlane z uwagi na większy popyt na nieruchomości. To, co kiedyś opłacało się urządzić jako wielki parking na powierzchni (na amerykańskich przedmieściach jest ich naprawdę dużo, szczególnie w otoczeniu wielkich centrów handlowych), dziś rynkowo domaga się lepszego zagospodarowania. Najstarszym przykładem takiej ewolucji jest Mashpee Commons w Massachusetts – kompleks budynków usługowych zaprojektowany w stylu starych miast Nowej Anglii, wybudowany w miejscu parkingów wokół centrum handlowego z lat 60. XX w. Przekształcenia obejmują również powstawanie nowych budynków biurowych i mieszkalnych – po przyłączeniu przedmieść Waszyngtonu do sieci metra właściciele parkingów uznali, że nie są one już aż tak potrzebne, więc zdecydowali się na inwestycję w wielofunkcyjną, kilkupiętrową zabudowę wokół stworzonej siatki ulic. Nowe kwartały zabudowy w tym i wielu innych miejscach dają amerykańskim przedmieściom prawdziwe centra, których wcześniej nie posiadały. 

Trzeba jednak zaznaczyć, że retrofitting przedmieść w USA w większości przypadków nie ma charakteru systemowego – nie jest kompleksowy, a punktowy i polega na tworzeniu przyjaznych pieszym enklaw małomiejskiego stylu życia w przestrzeniach, których dotychczasowy poziom zagospodarowania został uznany przez właścicieli za przynoszący mało dochodów. Brakuje więc w urzędach miast strategicznego namysłu nad tym, gdzie i jak zagęszczać, a gdzie tego nie robić – zamiast tego mamy indywidualne decyzje biznesowe inwestorów. Zdarzają się jednak samorządowe programy wykupu lub wymiany gruntów. Ciekawym przykładem wydaje się Minneapolis, gdzie na miejscu obumarłego centrum handlowego miasto przywróciło mokradła; te z kolei przyciągnęły do okolicy inwestorów skuszonych perspektywą „działek nad jeziorem”.

Pozostałe alternatywy

Paradygmat małego miasteczka jako środowiska idealnego do przeżywania starości, także tej trudnej, przyświecał m.in. twórcom ośrodka opieki nad osobami z demencją w holenderskim Weesp (mieście włączonym w granice Amsterdamu). Ośrodek składa się z kilku budynków ułożonych względem siebie tak, by przestrzenie pomiędzy nimi przypominały uliczki. W poszczególnych pawilonach znajdują się sklepy, salon fryzjerski, restauracja, kawiarnia, teatr – miejsca, gdzie pacjenci mogą pójść, by „kupić” produkt lub usługę, której potrzebują. Zakwaterowani są natomiast w domach urządzonych w różnych stylach. Twórcy ośrodka chcą w ten sposób umożliwić im życie najbardziej zbliżone do tego, które znają z przeszłości. Skutek? Mieszkańcy ośrodka mają więcej wigoru, bo dużo się ruszają i dłużej utrzymują dobrą kondycję, są także mniej agresywni i niezadowoleni, co często zdarza się w innych ośrodkach. Centrum jest również otwarte na udział społeczności lokalnej w niektórych aktywnościach.

Budowanie od zera miasteczkopodobnych kompleksów dla osób bardzo schorowanych albo nowych suburbiów w formie małych miasteczek dla ogółu populacji może brzmieć atrakcyjnie, ale warto zejść na ziemię – być może najpierw trzeba by się zająć tym, co już dziś mamy. Retrofitting istniejących dysfunkcyjnych osiedli w Polsce wydaje się być jednak problematyczny. Jak pokazuje przykład USA, kompleksowa przebudowa źle zagospodarowanych przedmieść to duże wyzwanie, na pewno nie na jedno pokolenie. Oczywiście, polskie przedmieścia różnią się od tych amerykańskich. Niemniej znając system planowania przestrzennego, należy się spodziewać, że próby dostosowania zabudowy i układów ulic do urbanistycznych ideałów mogą napotykać różne przeszkody natury własnościowej, wiązać się z wyburzeniami, przesiedleniami, a co za tym idzie – być mało akceptowalne społecznie. 

Poparcie radykalnych działań może jednak przybierać na sile w sytuacjach kryzysowych. Z tego samego założenia wyszliśmy w 2021 r. jako kolektyw Uspołecznienie. Na potrzeby konkursu „Futuwawa. Jak będziemy mieszkać w Warszawie przyszłości?” nasz interdyscyplinarny zespół stworzył projekt artystyczny opierający się na uniwersum Warszawy przyszłości. Podjęliśmy próbę spekulacji, jak może wyglądać świat, który w końcu zacznie płonąć, gdy niesprawiedliwość osiągnie swoje limity, ale też ćwiczenia z tego, jakie rozwiązania możemy wdrożyć już dziś, by uczynić życie w mieście lepszym. Nasze uniwersum przedstawiliśmy za pomocą tekstów, kolaży zdjęć, koncepcji urbanistycznej, wizualizacji i nagrań audio. Jedna z wizji dotyczyła przyszłości warszawskich przedmieść po potencjalnej rewolucji obejmującej wiele dziedzin życia: politykę, ekonomię, mieszkalnictwo, ochronę środowiska i klimatu. Założyliśmy, że wyludnione po odpływie młodych powrotników przedmieścia będą zamieszkałe głównie przez pokolenie seniorów z dawnej klasy średniej, którzy pozostali w swoich domach i szukają nowego pomysłu na siebie. Aby przetrwać, będą uprawiać wspólnie małoskalowe rolnictwo na niektórych pustych działkach. Ważny element wykształcającego się tam systemu ekonomicznego stanowiłyby też małe manufaktury, których wytwory miałyby być eksportowane są poza suburbia. Niektórzy z seniorów organizowaliby się, by świadczyć sobie różne usługi opiekuńcze wewnątrz i na zewnątrz społeczności – wykorzystywano by w tym celu niektóre domy, które opustoszały. Naprawa przedmieść następowałaby zatem przez dodanie im nowych funkcji – rolniczej i przemysłowej, co przy jednoczesnym ich skurczeniu dałoby efekt ruralizacji (upodobnienia się do obszaru wiejskiego i przyjęcia wiejskiego stylu życia). Alternatywą dla ucieczki z przedmieść może być więc przyjęcie przez przedmieścia małomiasteczkowej lub wiejskiej tożsamości i sposobu funkcjonowania.

Epilog

Otwieram drzwi, wychodzę z domu rodziców, biorę w rękę walizkę i zmierzam na przystanek. Wracam do siebie, do miasta. To było kilka fajnych dni, ale dobrze jest jednak na swoim. W ciągu tego pobytu w rozmowach z mamą po raz kolejny dałem upust swoim frustracjom związanym z tym, gdzie mieszka, jak ciężko tu dojechać, jak beznadziejnie się tu żyło i żyje, a także obawom o przyszłość tego miejsca i moich rodziców. Mogę tłuc się z myślami o winie, o odpowiedzialności za tę sytuację oraz obarczać nimi siebie lub bliskich – ale coraz częściej zadaję sobie pytanie: a co, jeżeli mieszkanie na tym nieszczęsnym wygwizdowie po prostu niektórym pasuje, nawet mimo wieku i ograniczeń? To może się nigdy nie zmienić. Optyka powrotnika jest tylko moją optyką – są też inne. Szczególnie, że biorąc pod uwagę historię naszego gatunku, miasto nie jest pierwszym ani najbardziej pierwotnym habitatem, a o to, czy stanowi optymalną formę osadnictwa, toczyły się i będą toczyć zażarte spory. Poza tym miasto miastu nierówne – inne funkcjonowanie zapewnia kilkutysięczne kompaktowe miasteczko (wielkością nieodstające od niektórych podmiejskich wsi), a inne życie oferuje milionowa metropolia.

Fetyszyzowanie miasta ma swoją drugą stronę: to, że suburbia mogą stać się pułapką dla osób starszych, wcale nie oznacza, że zwarte miasta nią nie będą. Istnieje ryzyko, że binarny dylemat – miasto albo nie-miasto – nie ma prostego rozwiązania. Kiedy słyszymy o więźniach czwartego piętra, czyli o seniorach i osobach z niepełnosprawnościami, które z powodu braku wind mają problem z wyjściem z własnego bloku oraz spełnieniem podstawowych potrzeb życiowych; kiedy w centrach miast napotykamy bariery przestrzenne (tunele podziemne ze schodami, nieoświetlone przejścia dla pieszych na wielopasmowych drogach); w końcu gdy czytamy historie osób dotkniętych ubóstwem energetycznym zamieszkujących stare, niezmodernizowane kamienice – możemy zadawać sobie pytanie, co jest determinantą dobrej starości w Polsce: miejsce zamieszkania czy (nie)skuteczne polityki publiczne?