Press "Enter" to skip to content

Po pierwsze człowiek. Kilka słów o uzależnieniu

Terapia uzależnień rozumiana kompleksowo – której jednym z fundamentalnych celów jest wielopoziomowa poprawa jakości życia – to w Polsce nowość. Niehumanitarne podejście wielu szpitali i ośrodków stacjonarnych do osób uzależnionych, rodem z lat 90. i z pierwszej dekady XX w., pokutuje do dziś: wiele osób używających środków psychoaktywnych, zajmujących się tematyką uzależnienia od takich substancji czy świeżo upieczonych terapeutów na słowo „Monar” lub szpitalny oddział uzależnień reaguje alergicznie.

Stowarzyszenie „Monar”, w którego jednym ze stacjonarnych ośrodków pracuję, niestety w dużej mierze przyłożyło rękę do tego typu reakcji. Przez wiele lat rządzący autorytarnie kolejni „liderzy” ośrodków bezrefleksyjnie kopiowali pomysły Marka Kotańskiego, które w wielu przypadkach powinny być poddane ewaluacji, a w niektórych nigdy nie powinny być wdrożone. Tzw. „terapia pracą”, mylona z ergoterapią (forma terapii wykorzystująca różne rodzaje zajęć i rekreacji jako środki terapeutyczne), dotkliwe kary za najdrobniejsze złamanie zasad, obwinianie pacjentów o niewłaściwe funkcjonowanie w nałogu czy abstynencja jako najwyższy i ostateczny cel to na szczęście, przynajmniej w większości placówek, relikty przeszłości. Na polską politykę narkotykową wciąż jednak trudno spojrzeć przychylnym okiem: na problem szkodliwego używania substancji psychoaktywnych wciąż nie patrzy się systemowo, wciąż brakuje współpracy między instytucjami zajmującymi się różnie pojmowanym budowaniem dobrostanu czy walką z wykluczeniem; wciąż za mało pieniędzy przeznacza się na poprawę jakości życia, na wyrównywanie możliwości i na redukcję szkód.

Współistnienie uzależnień i innych problemów społecznych (jak ubóstwo, brak perspektyw czy przemoc w rodzinie) powoduje, że te pierwsze stają się dużo bardziej niszczące – wydaje się to jasne i oczywiste. Poprawa jakości życia, bez której nie może być mowy o skutecznym uwolnieniu się z więzów nałogu, powinna więc zakładać usunięcie lub chociażby zminimalizowanie tych problemów. Tymczasem placówki leczenia uzależnień nie są im w stanie zaradzić, w związku z czym często przerzucają odpowiedzialność na swoich podopiecznych. Po części wynika to z ograniczonych możliwości działania tych placówek, a po części z mody na „kołczerskie” metody pracy. Wciąż rzadkością są hostele i mieszkania przejściowe umożliwiające „miękkie lądowanie” i odseparowanie od szkodliwego środowiska, a często również uniknięcie bezdomności. O solidnych programach adaptacyjnych, zakładających np. gwarancję zatrudnienia dla osób wychodzących z uzależnienia, możemy na razie pomarzyć. Współpraca między placówkami zajmującymi się terapią uzależnień a ośrodkami pomocy społecznej czy sądami jest na coraz lepszym poziomie, lecz wciąż pozostawia wiele do życzenia. Brakuje też wspólnych działań z urzędami pracy czy miastem. Z jednej strony podopieczni ośrodka, w którym pracuję, mają możliwość odbywania kary pozbawienia wolności w systemie dozoru elektronicznego, i trzeba przyznać, że sądy coraz przychylniej patrzą na ich prośby o taki sposób odbycia kary. Są również łaskawsze w kwestiach odroczenia, zamiany na prace użyteczne społecznie (tu współpracujemy m.in. z urzędem gminy, który zapewnia możliwość odrobienia takich godzin, w pewnym zakresie na terenie ich ośrodka), zawieszenia czy nawet umorzenia. Z drugiej strony jednak problem polega na tym, że cała polityka narkotykowa w Polsce jest do gruntowej, rewolucyjnej zmiany, gdyż generuje i pogłębia problemy zamiast je usuwać lub minimalizować.

Człowiek osaczony vs człowiek uwolniony

Kary i represje, główne wyznaczniki tej polityki, przynoszą katastrofalne skutki i wcale nie zmniejszają podaży substancji psychoaktywnych. Osoby, przy których policja znalazła narkotyki – bardzo często uzależnione – trafiają do więzień, w których substancje psychoaktywne są nierzadko równie łatwo dostępne jak „na wolności”, zaś terapia uzależnień w systemie penitencjarnym to kpina. Represyjna polityka nie likwiduje problemu przestępczości zorganizowanej, lecz uderza przede wszystkim w grupy społecznie najsłabsze. Dilerzy detaliczni często wybierają swój sposób zarobku z powodu biedy i braku perspektyw. Wbrew pozorom w więzieniu łatwo wniknąć w struktury zorganizowane, a przy niedziałającej resocjalizacji, braku systemowej pomocy w powrocie do życia społecznego i atrapie terapii osoby więzione za posiadanie narkotyków czy drobną dilerkę często nie potrafią przerwać sprzedawania i/lub brania środków psychoaktywnych po odbyciu kary. W więzieniach nie ma też dostępu do wymiany igieł i strzykawek czy leczenia substytucyjnego[1], co powoduje, że łatwo się zakazić HIV czy HCV.

Na szczęście polska polityka narkotykowa nie jest obecnie modelem obowiązującym w całej Europie. Pionierką w podejściu państwa do problemu szkodliwego używania substancji psychoaktywnych jest Portugalia, która w 2001 r. wywróciła swoją politykę narkotykową do góry nogami. W przeciwieństwie do większości krajów świata uznaliśmy, że narkoman to nie przestępca, który łamie prawo i musi być karany, ale człowiek chory, który wymaga leczenia. To całkowicie zmienia naszą logikę działania – mówił tygodnikowi „Der Spiegel” lekarz i pomysłodawca reformy z 2001 r., João Goulão. Rewolucja polegała na wielopoziomowym upodmiotowieniu osób zażywających środki psychoaktywne – m.in. na dekryminalizacji posiadania niewielkich ilości narkotyków, ale przede wszystkim na systemowej polityce pomagającej konsumentom narkotyków redukować szkody, leczyć się i powracać do życia na łono społeczeństwa. Portugalski rząd skoncentrował swoje działania także na prewencji i edukacji oraz na rozszerzeniu i ulepszeniu programów leczenia osób uzależnionych od substancji psychoaktywnych. W przeddzień wejścia w życie nowych przepisów w 10-milionowym kraju aż 100 tys. osób było trwale uzależnionych od narkotyków. 10 lat później było to już ok. 70 tys. Można? Jak najbardziej – trzeba tylko z uwagą i empatią pochylić się nad problemem, a osób używających substancji psychoaktywnych nie traktować jak balast dla społeczeństwa.

Diler-kapitalizm

System gospodarczy, w którym przyszło nam żyć, ewidentnie sprzyja sięganiu po środki psychoaktywne nie w celach rekreacyjnych, lecz po to, by zwiększyć wydolność lub załagodzić psychiczne i fizyczne skutki harówki. Osoby, które nie mogą zaspokoić fundamentalnych potrzeb życiowych (a jedną z nich jest, rzecz jasna, odpoczynek), częściej zaczynają brać substancje psychoaktywne w sposób szkodliwy[2]. W Warszawie na przełomie czerwca i lipca 2020 r. doszło do dwóch wypadków z udziałem autobusów miejskich, których kierowcami byli pracownicy „zatrudnionej” przez miasto firmy Arriva. W jednym z nich zginęła pasażerka, a ok. 20 osób zostało rannych, gdyż kierowca był pod wpływem amfetaminy. Posłowie Lewicy Razem już w kwietniu alarmowali prezydenta Trzaskowskiego o drastycznym pogorszeniu się warunków pracy kierowców. Niestety – grochem o ścianę, krew w piach. Odpowiedź władz stolicy, datowana na 8 czerwca, wpłynęła do biur poselskich dwa tygodnie po tragicznym wypadku. Przez tyle czasu miasto uchylało się od odpowiedzialności za łamanie praw pracowniczych w firmie, której zleca wykonanie usług publicznych. A przecież wydaje się oczywiste, że przemęczenie, głodowe pensje, nieustanna rotacja pracowników, presja rynku i przełożonych, praca na dwóch etatach i dyskryminujące traktowanie, które były normą w wynajętej przez miasto spółce, mogą doprowadzić do tragedii.

Mniej więcej w tym samym czasie sprawą przemęczenia pracowników i łagodzenia jego objawów za pomocą amfetaminy zajmowała się dziennikarka społeczna Elżbieta Turlej. We wstrząsającym reportażu dla „Newsweeka”[3] zebrała ona wypowiedzi pracownic i pracowników wspomagających się białym proszkiem w nieludzkiej, wycieńczającej robocie:

Brygadziści widzieli, że jestem pobudzona, leci mi krew z nosa, mam rozszerzone źrenice i ziemistą cerę. Mimo to stawiali za przykład: nie byłam jak inni. Nie skarżyłam się na ból, zmęczenie, upał w hali i smród chemikaliów. Brałam zastępstwa. Dzięki amfie stać mnie było na pizzę i kino z dzieckiem.

Inna wypowiedź wskazuje na olbrzymią presję:

Brałam na stacji benzynowej, gdzie przez cztery lata byłam zastępcą kierownika. Miałam stały etat, ubezpieczenie i kilkaset złotych więcej niż w kantorze (2,5 tys. na rękę), ale byłam grubo po czterdziestce i czułam na karku oddech młodych. Chciałam udowodnić, że jestem bardziej wydajna od nich: w godzinach pracy wykonywałam robotę papierkową, stawałam na kasie, układałam towar na półkach, myłam kible. Zastępstwa na nocki? Byłam pierwsza. Kiedyś przepracowałam pięć nocy z rzędu. Oczywiście na fecie. Po pracy też odpoczywałam na fecie, bo – po trwającym wiele godzin nakręceniu – przychodził dół. Zmęczenie, ból całego ciała, rozdrażnienie. Taniej wtedy wziąć białe niż zainwestować w lekarza, wyłączyć się z roboty i pójść na odwyk.

Z tego typu opisami spotykam się na co dzień. Gros moich podopiecznych podczas pracy wspomagało się stymulującymi substancjami psychoaktywnymi. Na moje pytanie: Czy dałoby się bez? często odpowiadają wprost: Dawno by mnie zwolnili.  

Po 6 latach pracy z osobami uzależnionymi nie mam najmniejszych złudzeń: kapitalizm nie sprzyja ani abstynencji, ani wychodzeniu ze szkodliwego używania substancji psychoaktywnych, a w konsekwencji – nałogu. Jestem też pewien, że represje i kary to najgorsza z możliwych dróg walki z uzależnieniem. Opowieść niemal każdej osoby uzależnionej zawiera w sobie morał o nieskuteczności tego typu metod. Mądre, kompleksowe podejście do tego problemu powinno mieć na względzie przede wszystkim poprawę jakości życia osoby uzależnionej. Człowiek chory potrzebuje pomocy, a nie restrykcji będących kolejną cegiełką w murze między nim a społeczeństwem i kolejną składową jego cierpienia.


[1] Leczenie substytucyjne to leczenie substancją o właściwościach i działaniu podobnych do właściwości i działania narkotyku, który spowodował uzależnienie. Taką substancję określa się mianem agonisty.

[2] Sposób przyjmowania substancji psychoaktywnej, który wywołuje szkody zdrowotne, somatyczne lub psychiczne – określenie brania lub picia, które nie jest już rekreacyjne, lecz jeszcze nie jest spowodowane uzależnieniem.

[3] Elżbieta Turlej, Amfetaminę biorą kasjerki, kurierzy, budowlańcy. Tańsza od energetyków, pozwala dociągnąć do wypłaty, „Newsweek Polska” 28/2020,https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/narkotyki-polacy-pracuja-na-amfetaminie-amfetamina-jest-dla-kasjerek-kurierow/2rqgth0 [dostęp: 18.12.2020].