Polska… chłopski kraj! Kościuszko, pańszczyzna, chłopi (małą i wielką literą), powstania, dworkowy romantyzm Pana Tadeusza, miliony osobistych arkadii z dzieciństwa. Temat wsi mamy, zdawać by się mogło, przepracowany. Ale czy na pewno? Wiele z tych dawnych rajów gdzieś nam uleciało. Czujemy zgrzyt między wspomnieniami z dzieciństwa a brakiem rozległych pól pszenicy, domami o styropianowych elewacjach, paczkomatem czy Dino albo Biedronką w centrum. A z drugiej strony to wciąż na wsi poszukujemy spokoju, kontaktu z przyrodą i własnego miejsca poza zgiełkiem miast. Co się stało z polską wsią? W którą stronę zmierza, kto w niej mieszka, jakie jest jej miejsce w świecie? W dobie wielkich przemian warto odpowiedzieć na te pytania, by móc stworzyć wiejskim społecznościom warunki do dobrego życia.
W sieci paradoksów – miasto, wieś, przedmieście
Nad tym, jak bardzo brakuje nam prostych odpowiedzi w dzisiejszym niestabilnym świecie, rozprawiać nie trzeba. Z zatroskaniem przyzna to dziś każda i każdy poświęcający się chlubnej misji popularyzacji nauki. Nie inaczej jest z oceną procesów zmieniających polską wieś. W świecie XIX- i XX-wiecznego uprzemysłowienia kierunek był czytelny: awans leży na miejskim bruku, awans to wyjazd z przeludnionej i ubogiej wsi, nowe domy i ulice, a fabryczne kominy i kopalniane szyby to postęp, życie człowieka nowoczesnego. Ten sposób myślenia oraz masowe migracje w obrębie kraju były nieobce zarówno w Polsce przedwojennej, jak i komunistycznej. Ba! Były nieobce nawet (a może szczególnie) zaborczym kapitalistom rodem z Ziemi obiecanej.
Ten świat w dużej mierze zostawiliśmy już jednak za sobą. Dziś relacja między miastem a wsią stała się nieoczywista i wielokierunkowa. Z jednej strony wielkie aglomeracje wciąż wyciągają ze wsi tysiące ludzi, szczególnie młodych, poszukujących okna na świat. Z drugiej – wieś stała się również kierunkiem migrantów miejskich, których zgiełk, pęd życia, anonimowość i przytłaczająca skala konsumpcji w mieście wypychają w podróż ku przestrzeni, spokojowi i „własnemu” miejscu na Ziemi.
Jeśli dwie strony medalu jeszcze niewystarczająco gmatwają sprawę, to nie zapomnijmy wspomnieć, że wieś zbliżyła się do miasta. Jej mieszkańcy tak samo jak mieszkańcy miast żywią się dziś ziemniakami z Egiptu czy ogórkami z Holandii i tak samo przebierają w setkach tysięcy produktów dostępnych na wyciągnięcie ręki w internecie. Przestają uprawiać ziemię i pracować w rolnictwie, a z pomocą środków unijnych w ich gminach stawia się budynki użyteczności publicznej oraz place i chodniki zmieniające tereny wiejskie w niewielkie wyspy miejskiego życia.
Czy migranci z miast docierają zatem na wieś ze swoich wyobrażeń i odległych wspomnień? Trudno powiedzieć, ale jedno jest pewne: w tym gąszczu paradoksów kryje się przyszłość wielu polskich wsi. Część z nich nie odnajdzie jej dla siebie i w całości przeniesie się do wielkich miast, inne zaś staną się arenami konfliktu między przybyszami a autochtonami. Wciąż będą istnieć wsie rolnicze, jednak z rolą uprawianą już nie na 5, 8 czy nawet kilkunastu hektarach ojcowizny, a w ramach ogromnego agrobiznesu stawiającego przed mieszkańcami zupełnie nowe wyzwania. Powstaną wreszcie ciekawe eksperymenty wykorzystujące miejsko-wiejską różnorodność, by przywrócić do życia wiejskość pamiętaną już tylko przez praojców.
Scenariusz I: wieś pusta
Lecz teraz żadna wrzawa ludności nie głosi,
Wesołego szelestu wietrzyk nie roznosi,
Nikt nie depcze zarosłych dróg, śpiesznemi kroki,
Zginęły społeczeństwa wesołe widoki!
Nie ulega wątpliwości, że w Polsce po transformacji ustrojowej mamy do czynienia ze wsią kilku prędkości. Od 1989 r. w 41% gmin wiejskich ludności przybyło (głównie w pobliżu największych aglomeracji), a w 53% – ubyło (przede wszystkim we wschodniej i środkowej Polsce). By zrozumieć, jak diametralne są to różnice, wystarczy wspomnieć, że z jednej strony mamy 329 gmin, w których liczba ludności wzrosła o ponad 120% (!), a z drugiej aż 205 gmin, których populacja w ciągu 3 dekad spadła o ponad 80%.
To właśnie te ostatnie są przedmiotem scenariusza I. Z gmin wiejskich położonych na tzw. „ścianie wschodniej” oraz na obrzeżach Mazowsza czy województwa łódzkiego wyjeżdża się w poszukiwaniu perspektyw. Nie wprowadzają się do nich miejscy wędrowcy, nie zaglądają turyści, a pola leżą odłogiem. Dlaczego? Bo na roli zdominowanej przez nowoczesne wielkopowierzchniowe rolnictwo nie ma miejsca dla niewielkich rodzinnych gospodarstw zdecydowanie dominujących w pustoszejących miejscowościach. Trudne warunki, złamany duch ludzi, duża odległość do miast i brak nadziei nie przyciągają tych, którzy opuszczają aglomeracje w poszukiwaniu wymarzonej sielanki. Sytuacja jest podobna we wsiach Mazur, Dolnego Śląska czy Wielkopolski, które nigdy nie podniosły się po upadku pegeerowskiej rzeczywistości.
Młodzi nie chcą przywiązywać się do tych skrawków ziemi i opuszczają rodzinne siedliska. Mają zresztą ku temu liczne powody. Polska transformacja to historia załamania się systemu publicznego transportu, a w małych miejscowościach odciętych od bankrutujących PKS-ów rynek nie wypełnił powstałej luki. Bez drogiego w eksploatacji samochodu niemożliwe jest zaspokojenie podstawowych potrzeb swoich i rodziny. Podobnie jest z innymi usługami – na wsi likwiduje się kolejne placówki szkolne, bo przydzielana „na głowę” subwencja oświatowa nie pozwala na ich utrzymanie. Brakuje żłobków i ginekologów, a w powiecie często nie ma nawet szpitala.
Przegrani kapitalizmu trwale wpisali się w polską mapę wykluczenia. Patrząc na statystyki, wsie ze scenariusza I czeka nieubłagany koniec. Proces ten można jednak przynajmniej częściowo niwelować i niewątpliwie da się natychmiast poprawić jakość życia osób, które w nich pozostały. Motorem działań powinno być państwo z mądrą polityką spójności. Co można zrobić? Przywrócić lokalne połączenia autobusowe, wznowić połączenia kolejowe do każdego powiatu, kontynuować budowę żłobków w gminach ich pozbawionych, zapewnić dostęp do szerokopasmowego internetu czy inwestować w lokalne społeczności, tj. w odrodzenie spółdzielczości spożywczej oraz we wsparcie dla kół gospodyń wiejskich, ochotniczych straży pożarnych i innych społecznych organizacji. Należy również dofinansowywać lokalną kulturę i tradycję – spoiwa potrzebne dziś rozbitym wspólnotom jak tlen.
Scenariusz II: wieś przybyszów
Nad rzeczką w wilgotnych oparach, we mgle,
Zasiada z fletnią,
I kwiaty, uśpione w miłosnym pół-śnie,
W noc budzi letnią.
Zjawisko migracji poza miasto jest rozpoznane w debacie publicznej już od dawna. Na co dzień obserwujemy stopniowe rozlewanie się naszych miast na coraz to rozleglejsze przedmieścia. Obecnie wraz z drastycznym przekształceniem charakteru wsi przyległych do miast zjawisko to rozszerza swój zasięg – mieszkańcy centrów i suburbiów przeprowadzają się do wsi jeszcze odleglejszych, ostatecznie (przynajmniej w ich odczuciu) odrzucając miejski czy podmiejski styl życia. Czego poszukują? Ciszy i spokoju, własnego domu, manifestacji społecznego statusu. Wieś kojarzą z naturą, ekoproduktami i zwolnieniem tempa. Kim są? To przede wszystkim przedstawiciele nowej klasy średniej: wykształceni specjaliści, młodzi z kredytem hipotecznym i często małymi dziećmi.
Społeczność rozrastających się wsi jest zatem swego rodzaju ludnościową hybrydą. Ci, którzy byli w nich od zawsze, współżyją z ludźmi rozpoczynającymi swoje wiejskie życie, choć mającymi już o nim silne wyobrażenia ze sformułowanymi oczekiwaniami. W tej barwnej mozaice istnieje co najmniej kilka możliwych rodzajów przyszłości dla zasiedlanych na nowo wiosek.
Kolonizacja
W debatach o mieście dość dobrze osadziło się już pojęcie gentryfikacji – procesu, w którym wraz z odnawianiem budynków, infrastruktury i układu przestrzennego dzielnicy nadchodzi zmiana sposobu życia w danej okolicy. Przede wszystkim chodzi o zmianę w wymiarze społecznym, bo do odnowionych, droższych nieruchomości wprowadzają się mieszkańcy z odpowiednio wyższym kapitałem.
Podobny proces obserwowany jest dziś na wsi. W środowisku nauk społecznych dyskutuje się już o jej gentryfikacji, gdyż przybysze z miast istotnie zmieniają jej charakter. Według badań przeprowadzonych w mazowieckiej gminie Prażmów wśród przyjezdnych aż 76% ma wykształcenie wyższe, podczas gdy wśród autochtonów procent ten znacząco spada i wynosi 30%. Podobne zróżnicowanie widoczne jest w strukturze zawodowej mieszkańców – wśród nowych sporą przewagę mają specjaliści i pracownicy usług, zaś wśród autochtonów dominują zawody robotnicze i praca w rolnictwie.
Dysponując znacznie wyższym kapitałem społecznym i majątkowym, miejscy przybysze stopniowo wypierają oryginalnych mieszkańców wiosek. W większości gentryfikowanych gmin wraz z nimi pojawiają się deweloperzy i pośrednicy nieruchomości, a zatem rosną także ceny domów i mieszkań. Wznoszona zabudowa nabiera coraz bardziej podmiejskiego charakteru, a działalność gminy podporządkowuje się doprowadzeniu infrastruktury do rosnących jak grzyby po deszczu osiedli. W badanym Prażmowie zmienia się także charakter rynku pracy i lokalnej gospodarki – na znaczeniu traci rolnictwo, pojawiają się nowe, drogie usługi: Liczne stadniny, prywatna szkoła, kilka prywatnych przedszkoli i żłobków, zakłady kosmetyczne oraz rozwijająca się oferta zajęć dodatkowych dla dzieci i młodzieży – wylicza w wynikach badania dr. Dominika Zwęglińska-Gałecka.
Choć dostęp do kultury i części usług rośnie (przede wszystkim dla tych, których na nie stać), rozwija się infrastruktura, a globalna sieć konsumpcji staje się coraz bliższa, żadna z grup nie osiąga w tych procesach swoich celów. Przybysze, zamiast znaleźć nowe życie, replikują to, które już znali (czasem powracając do życia w mieście i posiadając na wsi „drugie domy” lub pracując zdalnie). Autochtoni zaś powoli osiadają na marginesie przemian – ich styl życia i charakter znanej od dzieciństwa okolicy odchodzą w zapomnienie.
Kohabitacja
Napływ nowych, miejskich mieszkańców nie musi oczywiście działać niczym społeczny buldożer. Wręcz przeciwnie – przybysze, dzięki wnoszeniu różnego rodzaju nowych kapitałów, mogą współtworzyć we wsi będącej celem migracji dobrze funkcjonujące wspólnoty.
Po okupacji, okresie PRL-u oraz dzikiej transformacji lat 90. polska lokalność jest w zasadzie zniszczona. Wiele spośród lokalnych kultur w okresie komunizmu uległo stopniowej, celowo zaplanowanej likwidacji. Świetnym przykładem tego bolesnego doświadczenia jest miejsko-wiejska gmina Wilamowice – miejsce o niemal 700-letnim unikalnym dziedzictwie kulturowym, z własnymi strojami, tradycjami, a nawet językiem, którym dziś włada już niespełna 100 osób. W okresie stalinowskim zakazano kultywowania miejscowych zwyczajów, a w powstałym w 1948 r. Zespole Regionalnym Pieśni i Tańca „Wilamowice” w kujawskich strojach tańczono mazura.
I choć wilamowianie twardo walczą o swoje, w wielu podobnych miejscach lokalna tożsamość już dawno obumarła. Miejscy wędrowcy ze swoją wiedzą, poszukiwaniem identyfikacji oraz społecznym kapitałem mogliby pobudzić społeczność do przywrócenia dawnych tradycji. Nowi mieszkańcy pokazywaliby na nowo autochtonom, że symbole, zwyczaje oraz opowieści babek i dziadków to powód do dumy, a ich miejscowość z własnym dziedzictwem stanowi wartość, o którą należy zadbać.
Napływ ludności niekoniecznie musi zmieniać wieś w miejsce trudne do życia. Mądre planowanie przestrzenne, inwestycje społeczne, dbałość o przyrodę i krajobraz, ochrona zabytków czy promowanie lokalnych produktów poprzez wdrażanie strategii „od pola do stołu” mogą przyczynić się do rozwoju gminy bez nadmiernego naruszania jej pierwotnej tkanki.
Scenariusz III: wieś wzrostu
– O, gdybym kiedy dożył tej pociechy,
Że z krajobrazu znikną nędzne strzechy,
Że zgięte plecy rozprostuje wieśniak
I nuta szczęścia zabrzmi w chłopskich pieśniach!
Wsie, które „załapały się” na szanse rozwojowe ostatnich lat, bez wątpienia doświadczają dynamicznych przemian społecznych i gospodarczych. Kluczowym powodem tych zmian jest oczywiście przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, a co za tym idzie – dostęp polskich rolników do europejskiego rynku i obfite dotacje wypłacane w ramach wspólnej polityki rolnej. Polskie rolnictwo staje się wysoko wyspecjalizowane, schemizowane, zmechanizowane i w konsekwencji wymaga mniejszych nakładów pracy. Przede wszystkim zaś w relacjach ekonomicznych wchodzący na wieś wielki agrobiznes coraz bardziej przypomina potężne kapitalistyczne zakłady.
Na rozwiniętych obszarach wiejskich trudno dziś szukać drobnych rolników indywidualnych, którzy jeszcze 2 dekady temu z Andrzejem Lepperem na czele palili opony i na taczkach wywozili licytujących gospodarstwa komorników. Dziś twarzą buntu wsi jest Michał Kołodziejczak – zamożny przedstawiciel wielkopowierzchniowego rolnictwa.
W tym sposobie modernizacji polskiej wsi tkwi wiele zagrożeń. Choć wydajność rolnictwa wzrasta, a unijne inwestycje zwiększają dostęp do nowoczesnej infrastruktury, rosnące nierówności mogą doprowadzić do pogłębienia obecnych dziś problemów z zaspokojeniem wielu potrzeb. Praca w gospodarstwie to często praca na czarno, bez umów i za niskie stawki. To także ciągłe poczucie porażki, bo lokalny agrobiznes skutecznie uniemożliwia małym rolnikom uczciwą konkurencję.
Podobna sytuacja ma miejsce w innych sferach życia gospodarczego. Poszukując nowych rynków zbytu, sieci supermarketów coraz częściej zaglądają na tereny pozamiejskie. Robiące w tym obszarze prawdziwą furorę Dino, choć mieszkańcom wsi ułatwia dostęp do wielu towarów, zwiastuje jednocześnie kryzys w lokalnej piekarni, na targu, w sklepie mięsnym i wśród małych rolników.
Wieś przed przemianą w nową arenę nierówności może chronić ruch spółdzielczy. Zamiast dominacji wielkiego agrobiznesu możemy promować demokratyczne zrzeszenia małych rolników i spożywców, których zyski nie zostaną wyprowadzone w odległe zakątki globu, lecz pozostaną w lokalnej społeczności. Nie możemy także zapominać o klimatycznym i środowiskowym wymiarze gospodarczych przemian. Wielkie rolnictwo oparte na monokulturach i intensywnym nawożeniu gleby ma bez wątpienia destrukcyjny wpływ na ekosystemy i bioróżnorodność. Być może zróżnicowane, ekologiczne rolnictwo wymagające większej liczby rąk do pracy i zagospodarowania porzuconej dziś ziemi zbliży wieś do osiągnięcia celów zrównoważonego rozwoju.
Rozstaje
Nakreślone kierunki zmian nie opisują zarysowanych wątków w sposób kompletny. Niektóre scenariusze będą się na siebie nakładać, inne ziszczą się jedynie częściowo, a z kolejnych wyłonią się być może zupełnie inne ścieżki rozwoju. Jedno jest pewne: w świecie zmian wieś jak nigdy wcześniej potrzebuje spójnego projektu politycznego. Po co nam wieś? Czy jest w niej możliwe dobre życie? Jak je takim uczynić? Te pytania wymagają dziś pilnej odpowiedzi zarówno ze polityków, jak i całego społeczeństwa.