Press "Enter" to skip to content

Kto naprawdę zarobił na GameStopie

Niedawno media obiegły informacje o drobnych inwestorach z Reddita, którzy pokonali Wall Street kupując akcje sieci sklepów z grami GameStop. Amatorzy ograli grube ryby i zarobili na giełdzie miliony, Student z 500 dolarami zarobił 200 tys. – pisano z zachwytem. Kilka tygodni później GameStop jest o 90% niżej od szczytu, a mimo to niektórzy z nowych nabywców wciąż trzymają akcje i liczą na wielkie zyski. Grube ryby siedzą na przesłuchaniach w Kongresie USA i tłumaczą się z tego, jak zarobiły miliardy na amatorach.

Pozornie historia ta może wydawać się dobrym materiałem na film. Oto grupa internautów z forum WallStreetBets na portalu społecznościowym Reddit zaczęła na masową skalę kupować akcje spółki GameStop, która wcześniej stała się celem funduszy inwestycyjnych zarabiających na spadkach kursów akcji. Internautom udaje im się wywindować kurs o ponad 1000%. W efekcie jeden z dużych funduszy inwestycyjnych, Melvin Capital, ponosi ogromne straty i musi ratować się finansowaniem ze strony innych instytucji.

Problem w tym, że powyższy obraz wydarzeń jest zafałszowany. To prawda, że niektórzy drobni inwestorzy zarobili na GameStopie, ale inni stracili. Kurs akcji spółki wzbił się z 19 USD do 483 USD, po czym gwałtownie spadł i dziś akcja kosztuje 40 USD. Na strony główne portali internetowych trafiały historie o tych, którzy zarabiali, bo o przegrywających niewielu chce czytać – nie wygenerują tylu kliknięć.

Chwilówka na zakup akcji

Przykładem inwestora, który stracił, jest Salvador Vergara, 25-letni ochroniarz ze stanu Virginia, o którym pisze Wall Street Journal. Vergara oszczędza wszystkie zarobione pieniądze, mieszka z ojcem, jeździ 23-letnim małym, używanym samochodem. W wolnych chwilach siedzi na Reddicie i przegląda WallStreetBets. Pewnego dnia pod wpływem Reddita postanowił wziąć pożyczkę 20 tys. USD z oprocentowaniem prawie 12%, za którą kupił akcje GameStopa. Pech chciał, że niedługo później akcje spadły o 80%. Historia Salvadora może być jedną z wielu i wydarzyć się również w Polsce.

W pandemicznym roku 2020 mieliśmy do czynienia z prawdziwym boomem na inwestowanie w akcje. Spółki zarabiające na transakcjach drobnych inwestorów – np. polski broker XTB, holendersko-niemieckie DeGiro czy brytyjskie Plus500 – zanotowały ogromny wzrost przychodów i liczby użytkowników. Na wzroście aktywności drobnych inwestorów korzystają także banki i ich biura maklerskie. W 2020 r. przybyło 85 tys. rachunków maklerskich i był to największy procentowy przyrost od 2010 r. Rachunków jest już 1,3 mln. W siłę rosną fora dla inwestorów czy grupy na Facebooku, na których osoby kupujące lub sprzedające akcje dyskutują o tym, co warto kupić, co sprzedać, co wzrośnie, co spadnie. Z coraz większym zainteresowaniem spotykają się inwestycyjni guru, którzy radzą drobnym inwestorom, co kupować. Albert „Longterm” Rokicki w lecie 2020 r. zdecydował się podwyższyć cenę za abonament na swoje typy inwestycyjne do kilku tysięcy rocznie, a propagujący dziwaczne teorie spiskowe inwestor Trader21 notuje setki tysięcy wyświetleń na YouTubie. Platformą dla drobnych inwestorów stał się również TikTok – na Twitterowym koncie TikTok Investors można zobaczyć setki zabawnych filmików na temat tego, ile i kto zarobił na modnych akcjach. Wiedza wielu tiktokowych inwestorów sprowadza się do tego, że trzeba kupować, gdy rośnie, i sprzedawać, gdy spada. Czasem brak wiedzy może być bolesny i prowadzić do utraty sporej części pieniędzy.

Nowych inwestorów na giełdę przyciągają marzenia o krociowych zyskach. W Polsce wyobraźnię drobnych graczy rozpalają historie spółek, które przyniosły kilkaset czy nawet kilka tysięcy procent zysku. Przykładem jest Mercator Medical, producent rękawic z Giełdy Papierów Wartościowych. Na skutek zwiększonego popytu na jego towary zyski firmy podczas pandemii wzrosły do niebotycznych rozmiarów – kurs wzrósł o 2500% w ciągu roku.

Problem w tym, że na każdy taki przykład przypada kilka innych spółek, które okazują się  bańkami spekulacyjnymi. Przykładem jest Inno-Gene z rynku NewConnect, która wzbudziła ogromne nadzieje zapowiedziami produkcji testów na COVID. Na początku 2021 roku jedna akcja kosztowała zaledwie 2 zł, w szczycie hossy doszła do 100 zł, po czym spadła do 20 zł. Inny przykład to producent gier SimFabric, który również w krótkim czasie wzrósł z 15 zł do 100 zł, by następnie spaść do 20 zł. Pouczająca jest też historia spółki AQT Water. Seria komunikatów o nowych umowach wzbudziła nadzieje inwestorów na wysokie zyski. Kurs wzrósł z 9 zł do 50 zł, po czym prezes spółki sprzedał wszystkie posiadane przez siebie akcje za kilkanaście milionów złotych i zniknął. Spółkę przejął nowy zarząd, który szybko stwierdził nierealność bajkowych wizji rozwoju i zadłużenie w ZUS. Kurs runął z 50 zł do 4 zł. Na popularnym wśród drobnych inwestorów giełdowych forum portalu bankier.pl można było znaleźć liczne wyznania osób, które zainwestowały w spółkę spore kwoty i straciły większość kapitału.

Na ogół więc drobni inwestorzy nie ogrywają funduszy inwestycyjnych, a raczej są ogrywani przez tzw. w slangu giełdowym „grubasów”, czyli dużych, zamożnych inwestorów czy prezesów spółek giełdowych. Trudno, by działo się inaczej. Wielu małych graczy ma zaledwie podstawowe pojęcie o giełdzie, inwestuje drobne kwoty i łatwo ulega emocjom czy wręcz zwykłym manipulacjom, których na giełdzie nie brakuje.

Robin Hood, czyli kto kogo okrada

W USA wśród drobnych graczy szczególnie popularna jest aplikacja Robin Hood, która daje możliwość zakupu akcji bez opłat. Standardowo giełdy pobierają prowizje za transakcje i dostęp do arkusza zleceń czy notowań na żywo. W celu pokrycia kosztów opłat transakcyjnych i zwiększenia zarobków domy maklerskie pobierają od klientów prowizje. Procentowo nie są one wysokie, jednak na ogół istnieją progi minimalne, które dla drobnych graczy bywają uciążliwe. Przykładowo makler może ustalić prowizję w wysokości 0,39% od kwoty transakcji, minimum 19 zł. Jeśli ktoś inwestuje 50 tys. z zamiarem trzymania akcji przez rok, to opłata w wysokości 0,39% pobierana przy kupnie i sprzedaży nie jest dla niego dużym obciążeniem. Jeśli jednak ktoś inwestuje 100 zł, a akcje będzie trzymał przez kilka godzin, to prowizja 38 zł (19 zł przy kupnie, 19 zł przy sprzedaży) stanowi dla niego stratę 38%. 

Ten problem rozwiązuje właśnie Robin Hood, dając możliwość inwestowania bez opłat. Jak to możliwe? Giełda pobiera przecież opłaty za transakcje. Aplikacja korzysta jednak z pośredników, którzy płacą jej za zlecenia klientów. Najwięcej zleceń przekazuje do spółki Citadel należący do miliardera Kennetha Griffina. Praktyka ta jest określana jako Payment For Order Flow (PFOF) i znalazła się w ostatnim tygodniu w ogniu krytyki ze strony polityczek Partii Demokratycznej (w Kongresie USA toczą się obecnie przesłuchania osób zaangażowanych w historie GameStopa). Alexandria Ocasio-Cortez zwracała uwagę, że aplikacja Robin Hood wcale nie jest darmowa, a po prostu ukrywa koszty przed klientami, gdyż na zleceniu zarabia pośrednik. Broker przyjmujący zlecenie nie dąży bowiem do tego, by zrealizować je najkorzystniej dla klienta, lecz poszukuje takiego pośrednika, który najwięcej mu za nie zapłaci. Z drugiej strony pośrednik nie zawsze realizuje zlecenia klientów po najlepszej dla nich cenie. Firma Citadel została ukarana w 2017 r. grzywną w wysokości 22 mln USD za to, że realizowała zlecenia po kursach mniej korzystnych dla klienta, a wygodnych dla siebie. Ze względu na potencjalny konflikt interesów PFOF jest w niektórych krajach zakazany (np. w Australii). Modelu biznesowego Robin Hooda raczej nie da się powtórzyć gdzie indziej niż w USA, gdyż nie zgodzą się na to organy regulacyjne.

Europejscy brokerzy muszą więc stosować inne sposoby, by zarobić na „darmowych” transakcjach. Przykładowo polska spółka XTB również wprowadziła zerowe prowizje od transakcji na polskich akcjach. W jej przypadku jest to jednak jedynie zabieg marketingowy, który ma przyciągnąć klienta do aplikacji i skłonić go do zakupu bardziej zyskownych dla firmy instrumentów, takich jak kontrakty CFD na towary, indeksy czy waluty.

Widzimy więc, że teoria o drobnych inwestorach, którzy pokonali Wall Street, wydaje się mocno naciągana. Kiedy jednym udało się zarobić, inni w tym czasie stracili. Na hazardzie zawsze najwięcej zarabia przecież kasyno. Co więcej, jego zysk jest obarczony dużo mniejszym ryzykiem. Drobny gracz, kupując czy sprzedając, zawsze ponosi ryzyko utraty części lub nawet całości kapitału. Pośrednik zaś zarabia niezależnie od tego, czy klient zyskuje, czy nie. Jeden student zarobił na GameStopie 200 tys., za tydzień może je stracić, kilkuset innych zainwestowało i już straciło 80%. Firma Citadel w 2020 r. zarobiła natomiast 4 mld USD na realizacji zleceń m.in. klientów Robin Hooda, a jej perspektywy na powiększanie zysków w kolejnych latach wydają się sprzyjające. Bogaci staną się coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi. Współczesny Robin Hood nie okrada więc bogatych i nie daje biednym – jedyne, co daje tym drugim, to złudzenia, że kiedyś mogą stać się tymi pierwszymi. Zamożni na sprzedaży tych złudzeń zarabiają miliardy.