Wieś żyje swoim życiem trochę na uboczu pędzącego świata. Zbytnio się nim nie przejmuje. Nie pozostaje jednak obojętna na jego działanie. Daje schronienie tym, którzy chcą od niego odsapnąć. Daje możliwości tym, którzy lubią produktywną nudę.
To opowieść o nudzie i bezpieczeństwie. Międzyświeć dzieli od granicy polsko-czeskiej jakieś 15 minut jazdy samochodem na południe. Z okien wszystkich domów widać Beskidy. Są na wyciągnięcie ręki, ale lubią się chować w deszczowe dni za ciężkimi chmurami. Dolinę przecina rzeka Bładnica, wypływająca gdzieś spod Czantorii górującej dumnie nad całą okolicą. Rzeka trochę niechcący dzieli wioskę na dwie części. Trudno jednak szukać bezpośredniej drogi między tym, co na górze, a tym, co po drugiej stronie rzeki, w dolinie. Samochodem teoretycznie da się przejechać przez rzekę, ale jest to niezgodne z prawem. Dla pieszych jest mostek. Kiedyś były dwa, ale jeden zbutwiał. Został zamknięty. Potem odnowiony. Znowu zbutwiał. W końcu pojawiła się tabliczka z napisem bardziej śmiesznym niż strasznym: „Wejście na własną odpowiedzialność”, a ścieżka prowadząca do niego przez bagno i chaszcze zachaszczyła się jeszcze bardziej. Niby jedna wieś, ale podzielona. Łatwo zapomnieć o sobie nawzajem. Żeby dostać się z jednej części do drugiej, trzeba przejechać przez miasto albo inną wieś.
Przeklęte jajka
Zanim pojawiła się w tej krainie wieś, było grodzisko. Tutaj swoją osadę od VII do końca IX w. miało plemię Gołęszyców. Nie tylko oni pozostawili po sobie w tym miejscu ślad. Podczas badań archeologicznych natrafiono na artefakty z okresu kultury łużyckiej. Jednak jeszcze przed tym, jak trafili tutaj archeolodzy, była legenda o „Piekiełku”, do dziś przekazywana drogą ustną przez miejscowych. Pewnego dnia do słowiańskiej osady przybyła stara kobieta, która chciała sprzedać jajka. W grodzie mieszkali bardzo źli ludzie, którzy nie życzyli sobie jej obecności, więc ją przepędzili. Uciekająca kobieta przewróciła się i stłukła jajka. By się zemścić, przeklęła gród i jego mieszkańców. Grodzisko zapadło się pod ziemię, pochłonęło je piekło. Osada „przeskoczyła” kilka kilometrów dalej nad rzekę Wisłę i stała się Skoczowem.
Współcześnie „Piekiełko”, obrośnięte gęstymi chaszczami i wysokimi drzewami, nie cieszy się dobrą sławą wśród miejscowych. To tutaj mają miejsce schadzki kochanków, na co wskazują pozostawione zużyte prezerwatywy. To tutaj pod osłoną nocy dokonuje się przerzut nielegalnych używek. Przeszłość tego miejsca jest naznaczona również przez samobójców. Mieszkańcy starają się nie zapuszczać w rejony „Piekiełka” po ciemku. W ich wyobraźni nadal pozostaje ono miejscem magicznym i tajemniczym. Być może nadal trochę przeklętym. Najczarniejszym punktem na mapie wsi.
Wielki sąsiad zawsze patrzy
Gdy zapada zmrok, nad Międzyświeciem zaczyna płonąć ogromny czerwony neon, który znajduje się na budynku firmy ochroniarskiej. Światło neonu, dostrzegalne z odległości kilku kilometrów, przypomina o tym, że wieś znajduje się pod stałą obserwacją – nie tyle wynajętych ku temu ludzi, co przede wszystkim współmieszkańców. Zainteresowanie życiem nieswoim jest wpisane w tkankę społeczności wiejskiej. A każdy, kto twierdzi, że sprawami sąsiada się nie interesuje, kłamie. Niektóre plotki, którymi żyje wieś, bywają urocze. W Międzyświeciu długo funkcjonowała historia o sąsiadce-dilerce. Ponad 70-letnia kobieta miała hodować w swoim ogródku marihuanę (przynajmniej tak twierdzili jej sąsiedzi, bo zauważyli jakieś nietypowe rośliny przed jej domem). Ponieważ staruszka była bardzo sprawna fizycznie i nadal regularnie używała roweru jako środka transportu, to poszła plotka, że jeździ do pobliskiego miasta sprzedawać zioło. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Kobieta handlowała jedynie jajkami. W samą plotkę nikt nie wierzył. Mieszkańcy opowiadali sobie tę historię dla rozrywki, z podziwem dla sprawności fizycznej jej bohaterki.
Głównym siedliskiem plotek we wsi jest sklep spożywczy. Samo jego otwarcie było szczęśliwym wydarzeniem w życiu mieszkańców Międzyświecia. W końcu nie trzeba jeździć kilku kilometrów do miasta po najpotrzebniejsze zakupy. A że przy okazji można się dowiedzieć, co we wsi piszczy − nawet jeżeli piszczy fałszywie − to tym lepiej. Wyjście do sklepu, poplotkowanie jest praktycznie jedyną możliwością zbudowania więzi pomiędzy mieszkańcami. Międzyświeć nie dysponuje inną platformą, miejscem, w którym mieszkańcy mogliby się spotkać. Dawno temu była strażnica wybudowana w czynie społecznym. Niestety podczas budowy drogi ekspresowej została zburzona. Obiecywano odbudowę, lecz z tych zapewnień nie pozostało nic. Zebrania wiejskie odbywają się w budynku mieszczącego przedszkole i dom dziecka. Kilka lat temu wybudowano orlika oraz wiatkę z przeznaczeniem na imprezy. Z boiska korzystają głównie chłopcy i mężczyźni, spotykając się kilka razy w tygodniu na treningu piłki nożnej. Strażacy na wóz strażacki mają jedynie garaż. Imprezy pod wiatką praktycznie się nie odbywają. Centrum kultury wsi stanowią więc sklep i stacja benzynowa, która pełni też funkcję baru.
O wsi spokojna, o wsi warcząca!
Jeżeli ktoś chciałby w Międzyświeciu szukać rolników lub ludzi żyjących z pracy na roli, to ich tutaj nie znajdzie. To znaczy z pewnością we wsi mieszka jakiś wykwalifikowany rolnik, ale w zawodzie pracować nie będzie. Ostało się kilka pól należących do kółka rolniczego. Niektórzy mieszkańcy z większymi działkami mogą sobie pozwolić na utrzymywanie pól uprawnych, ale traktują to zajęcie bardziej hobbistycznie. W końcu nic tak nie smakuje jak obiad z własnoręcznie wyhodowanych warzyw. Niekiedy gdzieś na ulicy można spotkać zabłąkaną kurę, uciekinierkę z gospodarstwa wiejskiej dilerki jajek. Praca jest w pobliskich miastach: Skoczowie, Cieszynie, Bielsku-Białej czy niedalekich kurortach: Ustroniu, Wiśle.
Pasją i największym spełnieniem mieszkańców sołectwa zdaje się być trawnik – pielęgnowany, koszony z największą namiętnością. Musi być równiutki, króciutki, zieleniutki. W sezonie co sobotę rozpoczynają się zawody, kto pierwszy uruchomi kosiarkę. A mnogość urządzeń tego typu jest zastraszająca: małe, duże, elektryczne, spalinowe, miniautka koszące, wyrwirączki i kosy. Można wybierać i przebierać. Co najważniejsze, nie należy ograniczać się do posiadania jednego koszącego ustrojstwa, trzeba posiadać cały pakiet. Samo koszenie angażuje do pracy i integruje całe rodziny. Jedni koszą, drudzy szybko grabią trawę, kolejni komentują trawnik sąsiada. Planuje się pod to życie, które traci smak wraz z zakończeniem pory koszenia.
Planowanie jest ważnym elementem życia we wsi, w szczególności gdy nie posiada się samochodu. Nie można powiedzieć, że jest tragicznie, jeżeli chodzi o komunikacje zbiorową, bo ze względu na położenie Międzyświecia przy drodze między Cieszynem a Bielskiem-Białą autobusy (przez miejscowych potocznie nazywane marszrutkami) przynajmniej w tygodniu kursują regularnie. Kwestię połączeń w weekendy lepiej przemilczeć, ale weekend to jednak czas warczących kosiar, wielkiego sprzątania domów i niedzielnych obiadków, więc nikt nie ma głowy do wypadów poza wieś. Sama wycieczka do miasta może przerodzić się w wyprawę życia. Dlatego tak ważne jest jej wcześniejsze szczegółowe obmyślenie. Zawsze może się zdarzyć, że autobus nie przyjedzie lub spóźni się nieprzyzwoicie. I nie ma alternatywy. Trzeba stać na przystanku i cierpliwie czekać. Gorzej, gdy ta ostatnia marszrutka nie przyjedzie, a do domu ma się ponad 20 km.
Boom na wieś
Międzyświeć przeżywa w ostatnich latach napływ mieszkańców, a co za tym idzie, zmienia się również krajobraz wsi. Tam, gdzie jeszcze do niedawna były pola i łąki, jak grzyby po deszczu pojawiają się domy. Wieś dopadła nawet wątpliwej jakości moda na osiedle typu patodeweloperka – pięknie grodzone, nikt nie wie po co. Ruch samochodowy zwiększył się drastycznie. Niegdyś dzieci bawiące się na ulicach były czymś normalnym. Obecnie trudno o taki widok. Samochodów przybyło, a wraz z nimi szaleńców drogowych, mających sobie za nic ograniczenia. Najmłodsi spędzają czas zamknięci za płotami. Wraz z napływem tych „nowych” okazało się, że las na wsi może być czymś niepożądanym i stanowić problem, bo zasłania widoki i należy go w związku z tym wyciąć. Podział na nowych i starych mieszkańców jest mocno widoczny. Tych nowych się nie zna, są obcy. Ci mieszkający tutaj od pokoleń trzymają się razem. Trudno o integrację. Paradoksalnie im więcej życia do Międzyświecia przybywa, tym jest go mniej. W każdym razie mniej we wspólnocie.
Takich Międzyświeci jest zapewne w Polsce całe mnóstwo. Oferują one swoim mieszkańcom względny spokój i bezpieczeństwo. Zdarzają się jakieś incydenty, ale to wciąż wyjątek od reguły. Można się śmiać ze skłonności ich mieszkańców do plotek, ale świadczy ona jednocześnie o tym, że ludzie interesują się sobą nawzajem i gdy trzeba, pomogą. Tutaj sposobem na życie jest nuda – ale nie bezproduktywna. To nuda koszonych trawników, własnego ogródka, ale też nuda wolności, kiedy tak naprawdę nigdzie nie trzeba zdążyć, nigdzie nie trzeba być, nigdzie nie trzeba się pokazać. Można sobie żyć tak trochę na uboczu coraz bardziej pędzącego świata i mieć go głęboko w nosie. Chociaż na kilka chwil.