Press "Enter" to skip to content

Idźcie i dorabiajcie się – wielkie kariery finansowe w Polsce

Wielkie kariery finansowe w Polsce z początków lat 90. XX w. były takie jak nasze najntisy – trochę śmieszne, a trochę straszne.

Najpierw Mieczysław Wilczek – przedsiębiorca, członek PZPR, minister przemysłu w rządzie Mieczysława Rakowskiego – ogłasza, że zarabianie pieniędzy nie jest już źle widziane. W ślad za słowami idzie ustawa o działalności gospodarczej z 1988 r., zwana ustawą Wilczka. Artykuł 1. mówi, że: podejmowanie i prowadzenie działalności gospodarczej jest wolne i dozwolone każdemu na równych prawach, z zachowaniem warunków określonych przepisami prawa. W artykule 4. natomiast czytamy: Podmioty gospodarcze mogą w ramach prowadzonej działalności gospodarczej dokonywać czynności i działań, które nie są przez prawo zabronione. To była wolność gospodarcza nieznana ani wcześniej, ani później, po kolejnych nowelizacjach przepisów o działalności gospodarczej.

Ustawa Wilczka będzie obowiązywała przez ponad dekadę – przetrwa i rząd Rakowskiego, i Wilczka w roli ministra. Do połowy 1989 r. mieliśmy jeszcze, niczym w Chinach, „jedno państwo – dwa systemy”, czyli jednopartyjną politykę i zliberalizowaną gospodarkę. Ale po wyborach z 4 czerwca 1989 r. nabieramy przekonania, że wolność zarabiania pieniędzy rozwiąże wszystkie problemy Polski. My, czyli ludzie wchodzący w dorosłe życie, zwłaszcza z dużych miast, zwłaszcza z perspektywą dobrych studiów. 

I rzeczywiście, wielu z nas spełni własne oczekiwania, ale po drodze okaże się, że jesteśmy jednak w mniejszości. Większość to robotnicy z upadających zakładów państwowych w miasteczkach i rolnicy z popegeerowskich wsi. Oni sobie nie poradzili, choć przez długi czas staraliśmy się tego nie dostrzegać, bo przecież było tyle innych rzeczy do oglądania. Nie da się bowiem ukryć – obserwowanie najntisów z perspektywy licealisty i studenta, z całą ich rozbuchaną dzikością, barwnością, możliwościami i ciemnymi stronami, jest doświadczeniem fascynującym. 

Kopciuszek i self-made man

Jednym z objawów tej fascynacji są publikowane od 1990 r. przez tygodnik „Wprost” tzw. listy 100 najbogatszych Polaków (wcześniej prezentowano mniejsze zestawienia). „Tak zwane”, bo wydaje się, że jest w nich trochę umowności i dowolności – nie zawsze dawało się wycenić choćby majątki ludzi działających za granicą. Ale, przyznajmy, to się czyta. Dzisiejsza, ponad 30-letnia perspektywa daje nam dodatkową wiedzę o tym, jak się te kariery potoczyły. A potoczyły się tak różnie, jak różnorodne były lata 90.

Na czele pierwszego notowania widnieje nazwisko, jak się miało później okazać, pospolitego przestępcy, zatem aby nie zaczynać tej opowieści w minorowych nastrojach, opowiemy najpierw o liderce zestawienia z 1991 r. To historia kopciuszka – absolwentki historii sztuki, która trafia do domu amerykańskich miliarderów, tj. dziedzica fortuny firmy Johnson & Johnson i jego żony. Na kucharkę się nie nadaje, pełni więc rolę pokojówki. Później pan proponuje jej funkcję kuratorki rodzinnej kolekcji sztuki, następnie się rozwodzi, a Barbara Piasecka – bo o niej mowa – zostaje nową panią Johnson. Ma 31 lat, małżonek – 73. Wiadomo, jakie to wywołuje komentarze. W latach 90. Piasecka-Johnson dość często odwiedza Polskę. Może uratuje Stocznię Gdańską? Z relacji prasowych niemalże wypływa nadzieja, że w pojedynkę spłaci zagraniczne długi RP. W kolejnych notowaniach fortunę „dziedziczki Johnsonów” przesłonią rodzimi krezusi, jednak wydaje się, że to jej pierwsze miejsce w 1991 r. jest trafione – w chwili śmierci w 2013 r. majątek Piaseckiej-Johnson szacowano na 3,6 mld $ („Forbes”). 

Drugą pozycję w tym samym notowaniu zajmuje Wojciech Fibak. Jeździ porsche i mercedesem – czytamy w notce od „Wprost”. Historia Fibaka to opowieść o self-made manie, który ruszył w świat z paroma dolarami w kieszeni (legalnie z Polski Ludowej można było wywieźć 130$). Niedługo potem jego sukcesy tenisowe i finansowe rozpalają wyobraźnię Polaków – wcześniej niż fortuna Piaseckiej, bo też światowa kariera Fibaka rozwija się od połowy lat 70., kiedy po tej stronie żelaznej kurtyny o weekendowym wypadzie do Wiednia można było tylko marzyć. W Polsce, jeśli chodzi o zawody, to od lat ustaliła się już kolejność taka, / że najlepiej wykierować dziecko na dochtora, adwokata, inżyniera lub Fibaka – pisał w „Przekroju” Ludwik Jerzy Kern. 

Fibak to stereotypowy poznaniak. Ambitny, pracowity i – jak to się mówi – zaradny. Podczas trwania kariery sportowej jego pozycja w światowych klasyfikacjach najlepiej zarabiających tenisistów jest zwykle wyższa niż pozycja w rankingu punktowym. Gra dużo, poza tym już wtedy inwestuje na rynku dzieł sztuki, a później też na rynku nieruchomości. 

Kiedy odwiedza kraj, zatrzymuje się w hotelu Victoria – najlepszym wówczas – i roztacza wokół siebie aurę Paryża, Nowego Jorku i Monte Carlo. Co by nie mówić, jest po trosze ambasadorem Polski w eleganckim świecie. W latach 90. przenosi tutaj część biznesu, wydaje się jednak, że ostatecznie nie spełnia ani swoich, ani narodowych oczekiwań. Szybko porzuca rynek polskich mediów, w który się zaangażował, i pozostaje przy swojej kolekcji malarstwa i galerii na Krakowskim Przedmieściu, vis-à-vis bramy kampusu Uniwersytetu Warszawskiego. Dla tych, którzy pamiętają, jak grał w tenisa, jego nazwisko wciąż brzmi jak nazwa marki premium. Dla młodszych pewnie już niewiele znaczy. 

Szeroki profil działania

Na piątym miejscu listy ’91 meteor: Janusz Leksztoń. Człowiek interesu. Właściciel przedsiębiorstwa Elgaz, prywatnego zakładu rzemieślniczego przekształconego w wielobranżowe przedsiębiorstwo, zatrudniające 2500 pracowników, o bardzo szerokim profilu działania – czytamy na wciąż aktywnej stronie lekszton.pl. Poniżej wielobranżowa litania: od flagowych kotłów gazowych po linie lotnicze. 

Leksztoń zaczynał w 1985 r. Miał 22 lata, rodzinny patent na wyrób kotłów (prezent ślubny od ojca, krakowskiego rzemieślnika) i 10 mln starych złotych wyprawki. We wczesnych latach 90. robi zawrotną karierę, reklamy Elgazu wylewają się z telewizorów, właściciel sponsoruje na prawo i lewo – sport, sztukę, renowacje zabytków, chore dzieci. Mieszka bogato, w efektownej willi na Kamiennej Górze w Gdyni. Rok później Gdański Sąd Gospodarczy ogłosi upadłość Elgazu, szef wpadnie w wir przygód, a wśród nich pobyt w areszcie, perypetie matrymonialne i porwanie (najpewniej sfingowane). Rezydencja na Kamiennej Górze trafi w ręce Ryszarda Krauzego (czołówka listy najbogatszych w latach 1999–2008, teraz nieco gorzej). 

Takich karier we wczesnych najntisach nie brakowało, były powszechniejsze niż szczęśliwy traf Piaseckiej czy pracochłonny trening Fibaka. Weźmy Lecha Grobelnego i jego Bezpieczną Kasę Oszczędności, w której Polacy pod sam koniec lat 80. złożyli miliardy starych złotych. To, że ani ona bezpieczna, ani oszczędności, wychodzi na jaw na początku lat 90., kiedy udało się opanować inflację. Bo BKO to piramida finansowa obliczona na to, że stopa inflacji przewyższy nawet bajońskie odsetki – 250% za lokatę roczną – jakie obiecuje Grobelny. Wystarczy zatem wszystko zainwestować w dolary i wciąż będzie się miało z czego spłacać tych wszystkich ciułaczy. Dzieje się inaczej – stopa inflacji, która jeszcze w 1990 r. przekracza 585%, w kolejnych latach spada do 70%, potem 43%, 35%… Ale wtedy nie ma już BKO. Jeszcze w 1990 r. Grobelny bierze z kasy firmy parę groszy – 12 mld starych złotych – i „jedzie na urlop”. Pod oddziałami BKO rozpętuje się pandemonium (ostatecznie ciułacze odzyskają po kilkanaście procent ze swoich oszczędności). Szef wraca po 2 latach w asyście policji, najpierw niemieckiej, później polskiej. Dostaje 5 lat odsiadki. Wyjdzie w 1997 r., ale wtedy będzie już na drodze, która skończy się dekadę później w zamienionym na melinę mieszkaniu. Rana kłuta w serce, wytarty nóż w dłoni denata.

Artyści biznesu

Grobelny nie załapał się do czołówek list najbogatszych Polaków. Ale Bogusław Bagsik już tak. Wraz z Andrzejem Gąsiorowskim (i, być może, innymi wspólnikami) jest właścicielem Art-B, spółki, której błyskawiczny wzrost i spektakularny upadek może stanowić materiał na książki i scenariusze. Oto dwaj dwudziestoparoletni miłośnicy muzyki (Bagsik jest nauczycielem po szkołach muzycznych, Gąsiorowski początkującym lekarzem) zakładają firmę, która chwilę później handluje na wielką skalę czym popadnie, bo wszystko przynosi gigantyczny zysk – od bananów po elektronikę. Ale to dopiero początek. Później jest kolekcja dzieł sztuki (bo Art-B to „artyści biznesu”), przyjaźń z politykami różnych barw, koncesja na handel bronią, a nawet zakup rocznej produkcji fabryki traktorów w Ursusie, która jest i będzie jednym z symboli potransformacyjnego upadku polskiego przemysłu. Art-B zarabia na obrocie towarami, ale też – co stanie się jedną z przyczyn jej upadku – na obrocie pieniędzmi. I to w sposób szczególny. Czy to Bagsik i Gąsiorowski wpadli na pomysł oscylatora? Może. A może inspiracja przyszła skądinąd. W każdym razie pomysł jest genialny w swojej prostocie i można by się nawet upierać, że legalny. Wynika jedynie z niedołężności ówczesnego systemu bankowego. Jeżeli bowiem czeki (były takie instrumenty finansowe) można przewieźć z banku do banku szybciej niż trwa podróż dokumentów międzybankowych, oznacza to, że posiadacz owych czeków może przez chwilę czerpać odsetki od swojej lokaty w obu bankach. Reszta zależy już tylko od skali procederu. 

Andrzej Gąsiorowski stwierdzi po latach, że zyski z oscylatora stanowiły jedynie ułamek dochodów firmy, chociaż śledczy będą mówić o 4,2 bln starych złotych, czyli 420 mln PLN. Jednak wtedy – w nocy z 31 lipca na 1 sierpnia 1991 r. – obaj właściciele Art-B nie mają ochoty na wyjaśnienia. Wyjeżdżają do Izraela (Gąsiorowski otrzyma obywatelstwo, Bagsik jest obywatelem tego kraju od 1990 r.). Ktoś ich ostrzegł. 

Bagsika aresztowano w 1994 r. w Szwajcarii, zostanie wydany Polsce w roku 1996 i skazany w 2000. W 2004 r. przedterminowo wyjdzie na wolność. Będzie jeszcze o nim głośno. Gąsiorowski mieszka w Izraelu, od czasu przedawnienia się zarzutów odwiedza Polskę. 

Nieciekawi ludzie

Na koniec wróćmy do postaci, o której nie chcieliśmy pisać na początku. Liderem listy 100 najbogatszych Polaków 1990 r. jest Aleksander Gawronik, niesławny symbol złączenia służb specjalnych PRL z polityką i biznesem RP. 

Kiedy w marcu 1989 r. rząd Mieczysława Rakowskiego podpisuje decyzję o możliwości prowadzenia prywatnych kantorów wymiany walut, Gawronik – absolwent Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu, ale też Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego – ma już złożone w NBP wnioski o takie kantory. Pierwsze powstają przy zachodniej granicy Polski. Później są wielkie pieniądze i splendory, łącznie z miejscem w Senacie RP. Jeszcze później – oskarżenia o przywłaszczenie mienia, co ciekawe, z kasy Art-B, którą Gawronik zarządza po ucieczce artystów biznesu (wyrok: 3 lata i 8 miesięcy), oszustwa celne i podatkowe (wyrok: 8 lat), wreszcie zarzut najpoważniejszy: Aleksander G. miał podżegać do zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Ziętara badał ciemne interesy spółki Elektromis należącej do Mariusza Świtalskiego. Ten ostatni to także przykład nieciekawej kariery biznesowej z przełomu lat 80. i 90. Człowiek z więzienną przeszłością, sam od lat skutecznie trzyma się w cieniu, ale marki, które stworzył, znamy wszyscy: Biedronka, Żabka, Małpka Express. Elektromis również ma swoje 5 minut sławy w latach przełomu – jest wielobranżowym holdingiem z bardzo rozległą siecią powiązań. Prokuratura twierdzi, że jedno z oczek w tej sieci to Aleksander G. 

Powyższy opis „karier” Gawronika, Bagsika, Gąsiorowskiego, Grobelnego czy Leksztonia nie jest próbą dowiedzenia, że ustawa Wilczka otworzyła puszkę Pandory, z której wyrwały się na świat typy spod ciemnej gwiazdy. To raczej refleksja nad tym, jak bolesnym procesem jest przejście z systemu powszechnego niedoboru do gospodarki wolnorynkowej. Mimo wielkich nadziei wyszło, jak wyszło – nie ma dziś państwa z dawnego bloku sowieckiego, który dzięki transformacji stałby się krainą powszechnej szczęśliwości. Ale cóż, jak napisano na początku, jest pokolenie, które, przynajmniej w części, wspomina przaśne lata 90. z rozrzewnieniem. 

A co z samym Mieczysławem Wilczkiem? On w końcu też był przedsiębiorcą, i to działającym od lat 70. W 1990 r. znalazł się na 7. miejscu listy najbogatszych. Później już nie – chyba że symbolicznie, bo w końcu w kolejnych latach ranking wypełniali beneficjenci jego ustawy o działalności gospodarczej.

Aż wreszcie, w 1995 r., nadchodzi denominacja złotówki i bajkowi bilionerzy stają się zwyczajnymi multimilionerami.