DPS-y, czyli domy pomocy społecznej, i ZOL-e – zakłady opiekuńczo-lecznicze – z reguły nieodróżniane od siebie, często nazywane są „domami starców” lub, bardziej eufemistycznie, „domami opieki”. To miejsca cieszące się raczej kiepską opinią, kojarzone ze smutną, samotną starością i powolnym gaśnięciem z dala od najbliższych. Tego typu całodobowe domy opieki kojarzą się chyba szczególnie źle w Polsce, z naszym kultem rodziny – zwłaszcza po wielu doniesieniach medialnych o nadużyciach, do jakich miało dochodzić w niektórych z nich. Wiadomo: mało kto pod koniec życia chce trafić do obcego miejsca, a oddanie rodzica, nawet pod dobrą opiekę poza domem, to wielkie tabu, które traktowane bywa z podejrzliwością i rozumiane jest raczej jako pozbycie się go z domu, a nie przeniesienie do miejsca, w którym bezpiecznie i komfortowo spędzi resztę życia.
Czy to oznacza, że wszelkie placówki opiekuńcze są złe? Czy prawda o domach opieki jest taka prosta?
ZOL-e, DPS-y, domy starców…
Nie wdając się w bardzo szczegółowe rozważania na temat typów instytucji całodobowych, trzeba zauważyć, że takich typów jest kilka. W „zwykłych” publicznych DPS-ach liczbowo dominują osoby starsze, choć zdarza się, że żyją w nich również młodzi ludzie, którzy nie są w stanie samodzielnie funkcjonować ze względu na niepełnosprawność. Osoby z problemami psychicznymi trafiają do DPS-ów specjalistycznych, zaś ZOL-e to placówki dla tych, których stan zdrowotny nie pozwala na pozostanie w środowisku domowym. Pobyt w DPS-ie związany jest z odpłatnością ze strony pensjonariusza i wynosi do 70% jego emerytury lub renty. Problem w tym, że z reguły to nie wystarcza. Skąd zatem pochodzi reszta do pełnej kwoty utrzymania? Do jej pokrycia zobowiązana jest najbliższa rodzina, a w przypadku jej braku – gmina, w której starsza osoba mieszka. To istotna bariera finansowa, ponieważ w większości przypadków emerytura i renta są zbyt niskie, w związku z czym konieczne jest sięgnięcie do kieszeni najbliższych, których przecież niekoniecznie na to stać. Z tego powodu wiele osób decyduje się na pozostanie w domu mimo braku zaspokojenia potrzeb, gdyż nie chce w ten sposób obarczać rodziny kosztami. Prywatne domy opieki są w pełni finansowane przez seniorów lub ich rodziny i oferują bardzo różny standard – od luksusowych domów naprawdę spokojnej starości po straszliwe umieralnie w domach jednorodzinnych.
Warunki w placówkach są zróżnicowane. Niektóre publiczne DPS-y oraz prywatne domy opieki mieszczą się w starych, średnio dostosowanych do potrzeb osób starszych budynkach, często z ograniczoną sprawnością, tj. takich, w których podopieczni pozostają „więźniami czwartego piętra”. Nie jest to jednak norma i najczęściej dotyczy ona placówek prywatnych, nastawionych przede wszystkich na zarabianie pieniędzy. Wiele takich domów w Polsce dysponuje naprawdę dobrymi warunkami lokalowymi – mieszczą się w całkowicie dostosowanych do potrzeb osób o ograniczonej sprawności nowych budynkach, z dala od miejskiego gwaru, w otoczeniu zieleni. Nie piekło zatem, a prawie idylla? Też niekoniecznie. Do tego obrazu dodajmy oddalenie od rodzinnej miejscowości, które sprawia, że seniora czy seniorkę odwiedza się rzadko, czy nawet problemy z pozoru tak banalne, jak zasięg sieci komórkowej poza miastem.
DPS-y totalne
Musimy pamiętać, że nawet najlepszy DPS „domem” jest przede wszystkim z nazwy, a przez cały czas pozostaje placówką zbiorowego zakwaterowania osób w większości starszych lub schorowanych, z różnymi nawykami i przyzwyczajeniami, często samotnych i rozgoryczonych. DPS to nie dwutygodniowy turnus sanatoryjny, w którym odlicza się dni do końca pobytu, gdy trafi się na zbyt gadatliwą współlokatorkę, lecz miejsce, w którym z reguły pozostaje się już do końca życia. Opiekunki w placówkach, nawet najlepsze i najsympatyczniejsze, są jedynie osobami zatrudnionymi i pracującymi w konkretnych godzinach. Podobnie jest z kucharkami, portierami czy personelem sprzątającym – dziś w DPS-ie, jutro gdzie indziej.
Dziesiątki, a w przypadku największych placówek nawet setki mieszkańców zmuszone są do dzielenia ze sobą codzienności, a czasami też i prywatności – osobne, pojedyncze pokoje są raczej luksusem, a nie normą. Życie codzienne mieszkańców DPS-u zazwyczaj cechuje rutyna wynikająca z regulaminu miejsca i obowiązującego harmonogramu dnia. Posiłki, nawet jeśli smaczne, podawane są codziennie o tej samej godzinie, często mającej niewiele wspólnego z porami, w jakich jadło się w domu. Kolacja podawana jest zazwyczaj o 18:00, czyli o godzinie, w której wiele osób pracujących dopiero je obiad. W tygodniu czas wypełniają msze i różne aktywności plastyczne, takie jak warsztaty z robienia tekturowych kwiatków czy szyszkowych ludzików – dla części mieszkańców pewnie atrakcyjne, choć nasuwające skojarzenia raczej z przedszkolem, a nie domem opieki. Oczywiście zdarzają się również wycieczki, można też wziąć udział w liturgii czy skorzystać z usług fryzjera lub odwiedzić lekarza. Amerykański socjolog Erving Goffman stworzył koncepcję instytucji totalnej, czyli takiej, w której wszystkie aspekty życia odbywają się na tej samej przestrzeni i można w niej wyróżnić personel i pensjonariuszy. Klasycznymi przykładami takich instytucji są np. zakłady penitencjarne, lecz instytucje zamknięte, takie jak domy opieki, również wpisują się w tę koncepcję.
Totalność domu opieki wyraża się w jego charakterze, choć z pozoru może to wyglądać inaczej. Niech nie zwiodą nas jednak pastelowe ściany, firanki i obrazki. Fakt, DPS, w przeciwieństwie do więzienia czy zakonu, nie wymaga od swoich mieszkańców pełnej uniformizacji w zakresie ubioru, a czasami pozwala się pensjonariuszom na przywiezienie do ośrodka części mebli z domu, by mogli czuć się jak u siebie. W przeciwieństwie do więzienia czy zakładu poprawczego w domu opieki można też korzystać z Internetu, można mieć telefon, z którego da się w każdej chwili zadzwonić – o ile ma się do kogo. To jednak tylko pozory wolności. Przestrzegana jest cisza nocna, możliwość odwiedzin jest ograniczona i nie wolno spożywać alkoholu, co oznacza, że wieczorny spontaniczny brydżyk z sąsiadami przy koniaczku raczej odpada. Wyjścia na zewnątrz zazwyczaj są limitowane pod pretekstem troski o bezpieczeństwo pensjonariuszy, choć często powód jest dużo bardziej banalny – znudzeni ludzie zabijają czas alkoholem.
Pandemia koronawirusa sprawiła, że DPS-y, które zawsze były instytucjami raczej zamkniętymi, zamknęły się na świat zewnętrzny jeszcze bardziej. Wiele z nich, w obawie przed zakażeniem – skądinąd słusznej, bo warto pamiętać, że spora część mieszkańców to osoby starsze, schorowane, a więc szczególnie narażone na COVID-19 – całkowicie zamknęły się na odwiedzających nawet z najbliższej rodziny i przestały wypuszczać mieszkańców na zewnątrz. Premier Belgii, w której wprowadzono takie restrykcje, nie mógł się pożegnać ze swoją umierającą matką.
Koniec DPS-u?
Mówi się, że starych drzew się nie przesadza. Podobnie jest z osobami starszymi. Zdecydowana większość z nich, mając wybór, woli pozostać w swoim dotychczasowym środowisku, które zna. Czy da się to zrobić bez takich instytucji, jak DPS? Usługi opiekuńcze, realizowane przez większość ośrodków pomocy społecznej, mogą być rozwiązaniem w przypadku tych seniorów, którzy wymagają jedynie częściowej pomocy, np. przy zakupach czy sprzątaniu. Coraz odważniej (także w Polsce) mówi się o usługach sąsiedzkich realizowanych na miejscu, w społecznościach lokalnych, bez przenoszenia do instytucji całodobowych dopóty, dopóki nie staje się to absolutnie konieczne.
Czy zatem domy opieki to miejsca złe i niepotrzebne, będące świadectwem bezduszności społeczeństwa wobec osób starszych? W żadnym razie tak uznać nie można – wiele osób (nie tylko w wieku senioralnym) wymaga opieki i całodobowego wsparcia, którego sami nie mogą sobie zapewnić w swoim środowisku zamieszkania. Nie chodzi jedynie o samotność, ale także o zmiany, jakie zachodzą w naszym społeczeństwie. Żyjemy dłużej, co oznacza, że okres starości, a więc często i niedołężności, jest coraz dłuższy. Praca opiekuńcza, zarówno nad dziećmi, jak i dorosłymi osobami zależnymi, w większości społeczeństw wykonywana jest przez kobiety – często nieodpłatnie i niemal przymusowo, bo takie są oczekiwania społeczne. Trudno kogokolwiek zmuszać do rezygnacji z własnego życia i zajęcia się chorującym rodzicem. Nie każdy też może sobie na to pozwolić finansowo. Sami seniorzy często nie chcą być zależni od swoich najbliższych i bywa tak, że to oni wybierają pobyt w placówce całodobowej, zwłaszcza jeśli dysponują środkami na jego pokrycie. Dla niektórych, szczególnie samotnych i schorowanych, placówka opiekuńcza to jedyna szansa na godny koniec życia bez zimna i głodu, w czystości i w cieple.
Domy opieki są zatem potrzebne. Warto jednak zadać inne pytanie: jakie powinny one być? W pomocy społecznej od dłuższego czasu mówi się o deinstytucjonalizacji – zamiast kilkusetosobowych molochów potrzebujemy małych, kameralnych domów opieki, włączonych w życie społeczności lokalnych. Miejsc, w których starość nie będzie może złota, ale godna, a nie głodna.
Niewątpliwie potrzebujemy debaty o starości w Polsce i o rozwiązaniach, jakie możemy zaoferować seniorkom i seniorom – czyli nam samym za kilkadziesiąt lat.