Spotykamy się w Janowie na Podlasiu, we wsi liczącej prawie 900 mieszkańców. W gminie Janów mieszka 4453 osób i większość z nich utrzymuje się z pracy na roli. Rozmawiamy z Ewą Kołpak, nauczycielką w szkole rolniczej, oraz jej córką Gabrielą Kołpak o szkole i o tym, czy wieś to dobre miejsce do życia, nie tylko dla młodej osoby.
Redakcja „Równości”: Szkoła rolnicza to nie tylko ważny punkt na mapie Janowa. To przede wszystkim miejsce, gdzie wprowadza się nowe kierunki kształcenia i rozwija nowoczesną naukę rolnictwa. W jakich zawodach kształcicie młodzież?
Ewa Kołpak: W naszej szkole młodzież kształcimy w 4 zawodach: technik rolnik, technik mechanizacji rolnictwa i agrotroniki, technik żywienia i usług gastronomicznych oraz technik weterynarii. Dodatkowo otworzyliśmy 28-osobową szkołę branżową zawodową. Każdemu uczniowi klasy technikum gwarantowana jest 2- lub 3-tygodniowa praktyka zawodowa w ramach Erasmusa. Dzisiaj widzimy, że klasy kształcące do zawodu rolnika są klasami wygasającymi.
RR: Jaka jest tego przyczyna? Młodzież nie widzi swojej przyszłości w rolnictwie?
EK: Młodzi uważają, że po skończeniu klasy rolniczej nie mają konkretnego zawodu. Zajmowanie się wyłącznie rolnictwem, tzn. siedzenie na traktorze i oranie, jest dla nich zajęciem niewystarczającym. Umiejętność zreperowania, odpowiedniego ustawienia maszyny rolniczej – to dopiero ich rajcuje. Kierunek żywienia i usług gastronomicznych też zaczyna wygasać, coraz mniej jest uczniów się nim interesuje. Powód jest prosty: rynek jest nasycony i mało kto po skończeniu szkoły zostaje w wyuczonym zawodzie.
RR: Od kiedy działa szkoła rolnicza w Janowie?
EK: Pierwsza rada pedagogiczna Szkoły Przysposobienia Rolniczego w Janowie (pod taką nazwą wówczas placówka funkcjonowała) odbyła się 27 października 1959 r., czyli nasza szkoła działa od 64 lat. Na początku szkoła rolnicza działała przy szkole podstawowej. Natomiast Zespół Szkół Rolniczych w Janowie powstał w 1978 r. Od 1 stycznia 2007 r. szkoła nie jest prowadzona przez samorząd powiatowy, ale znajduje się pod nadzorem Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
RR: Czy bycie pod nadzorem ministerialnym przynosi szkole korzyść?
EK: Tak. Przede wszystkim szkoła ma bezpośrednie finansowanie z Ministerstwa oraz ze środków unijnych i to jest wygodna sytuacja. Naturalnie wiąże się to z wypełnieniem narzuconych przez Ministerstwo zadań związanych z realizacją wizji dla szkolnictwa rolniczego – jednakową zresztą dla wszystkich szkół rolniczych w Polsce – i rozwoju rolnictwa. Polega to m.in. na tym, że możemy robić nabory do szkoły tylko na określone kierunki. Nie możemy zrobić klasy np. ogólnokształcącej, handlowej czy ekonomicznej.
RR: Ile w Polsce jest szkół rolniczych prowadzonych i nadzorowanych przez Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi?
EK: Obecnie jest 61 i ta liczba rośnie. Samorządy powiatowe o skromnych możliwościach finansowych decydują się na przekazanie prowadzonych przez siebie szkół rolniczych pod skrzydła Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Resort rolnictwa, tworząc sieć szkół o tym profilu, chce ułatwić dostęp do kształcenia rolniczego na wysokim poziomie.
RR: Dlaczego właśnie takie, a nie inne kierunki otwieracie w Waszej szkole rolniczej? Dostajecie w tej sprawie wytyczne z Ministerstwa Rolnictwa?
EK: Ministerstwo nie narzuca nam ani nie sugeruje, jaki konkretnie kierunek powinniśmy otworzyć w szkole [w ramach kształcenia w zawodach określonych rozporządzeniem – przyp. red.]. Sami obserwujemy, co się dzieje i jakie są potrzeby. Widzieliśmy, że w innej szkole wypalił kierunek technik żywienia, to może i my spróbujemy w przyszłym roku uruchomić taką klasę. Jeśli podejrzewamy, że to się sprawdzi, zaczynamy tworzyć tzw. bazę, czyli przygotowujemy budynek na warsztaty, szukamy kadry nauczycieli. Robimy to dużo wcześniej, nim rozpocznie się nauka w szkole. Gdy to osiągniemy, dopiero wtedy organizujemy dni otwarte dla uczniów.
RR: Czy pomysły na nowe kierunki biorą się stąd, że kadra w szkole rolniczej widzi, jaki zawód będzie potrzebny w najbliższej przyszłości?
EK: Nie, musimy zmieścić się w wytycznych określonych przez Ministerstwo Rolnictwa i nawet jeśli pojawią się u nas pomysły, to oscylują między tymi wytycznymi i realiami. Weźmy np. popularny zawód technik hodowca koni – wiemy, że uda się tylko w Janowie Podlaskim czy w Michałowie. My tutaj nie dysponujemy ani stadniną, ani końmi rasowymi i przede wszystkim nie mamy nauczycieli i instruktorów jeździectwa.
RR: Z tego, co mówisz, Ministerstwo daje szkołom rolniczym dużo swobody w dydaktyce i wprowadzaniu nowych kierunków kształcenia. Który kierunek w Zespole Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego w Janowie cieszy się obecnie największą popularnością?
EK: Obecnie najpopularniejszym kierunkiem jest technikum weterynaryjne. Uczniowie, którzy skończyli „weterynarza”, otwierają swoje biznesy albo pracują jako technicy weterynarii. Teraz na wsi jest duże zapotrzebowanie na ich pracę i ich specjalizację w opiece nad zwierzętami hodowlanymi, ale także nad zwierzętami domowymi. Wiąże się to z faktem, iż w naszym regionie są duże gospodarstwa rolne nastawione na hodowlę krów mlecznych i trzody chlewnej oraz spora liczba ferm drobiu. Otwarcie licznych punktów świadczących usługi weterynaryjne wspiera zmianę wiejskiego stosunku do zwierząt domowych: kotów i psów.
RR: Jak szkoła rolnicza buduje relację ze wsią? Co szkoła wsi oferuje?
EK: Przede wszystkim przekazujemy wiedzę, czym dzisiaj jest gospodarka rolna, po prostu zajmujemy się edukacją rolniczą. Prowadzimy też usługi dla rolników w ramach zajęć praktycznych. Szkoła organizuje również Forum Rolnicze, na które zapraszani są producenci maszyn rolniczych, nasion i nawozów. Na stoiska chętnie przyjeżdżają rolnicy miejscowi i z okolicznych gmin, mogą tu zapoznać się z nowinkami i porozmawiać z przedstawicielami firm z kraju, a nawet zawrzeć korzystne transakcje kupna. Forum Rolnicze jest okazją do tworzenia środowiska, dzielenia się wiedzą i umiejętnościami potrzebnymi do budowania gospodarstwa rolniczego. Każdemu Forum towarzyszy temat przewodni, ostatnio np. łąkarstwo czy pszczelarstwo. Nasi nauczyciele prowadzą prelekcje, a uczniowie, którzy odbyli praktyki szkolne za granicą, przedstawiają mieszkańcom swoje osiągnięcia i wiedzę zdobytą podczas wyjazdów. Ostatnio uczniowie z klasy technologia żywienia zaprezentowali potrawy z regionu, gdzie praktykowali, i zaprosili mieszkańców na degustację. Nasza szkoła zaangażowała się w organizowanie konkursu kulinarnego Kół Gospodyń Wiejskich „Bitwa Regionów”. Muszę powiedzieć, że dużo się dzieje w Janowie z naszej inicjatywy i bardzo się staramy, aby szkołę rolniczą i jej sukcesy pokazać uczniom podstawówek oraz mieszkańcom całej gminy.
RR: Alarmuje się, że młodzież ucieka do miasta i tylko tam widzi przyszłość. Czy to prawda?
EK: Osób młodych jest coraz mniej na wsi, tak samo jak w mieście. Procesy demograficzne są nieubłagane. W Janowie ci, co poszli do liceum w mieście, raczej nie wracają na wieś. Ci natomiast, którzy podjęli naukę w „rolniku” w Janowie – zostają na miejscu. Znajdują tu pracę, ale większość z nich nie pracuje w zawodach wyuczonych. Ten trend pokazują pilotaże losów absolwentów naszej szkoły, które wykonują doradcy zawodowi na zlecenie MEN.
(Do rozmowy włącza się Gabriela Kołpak, córka Ewy. Po gimnazjum wyjechała do Białegostoku do liceum. Teraz studiuje i pracuje w Warszawie. W Janowie bywa okazyjnie).
GK: Moi przyjaciele i znajomi, którzy wyjechali ze wsi, nie myślą o powrocie. Dla mnie i dla nich wyjazd to awans społeczny. Ja też raczej nie planuję powrotu, przynajmniej teraz. A powody są takie, że nie chcę się odcinać od komfortu, a właśnie to daje mi miejskość, kontakty z różnymi ludźmi, przyjaciółmi. Poza tym wieś nie oferuje możliwości rozwoju zawodowego. Studiuję w Warszawie elektroradiologię i na wsi nie znajdę pracy w zawodzie, no, może w Białymstoku, ale bez samochodu tam nie dojadę. W mojej wsi nie ma żadnej komunikacji, bez auta nigdzie się nie dostanę.
RR: Co by musiało się zmienić, żebyś uznała, że wieś jest dobrym miejscem do mieszkania i życia w ogóle?
GK: Brakuje mnie i moim rówieśnikom sprawczości, wiary, że można coś tu zmienić i zrobić. Jak mój dziadek, który zbudował tutaj dom dla swojej rodziny, wykształcił dzieci i był radnym w gminnym samorządzie. Nikogo z młodzieży nie widzę, aby chciał wyjść naprzód z jakąś propozycją, nikt się do tego nie pcha, a przecież narzekaliśmy, że w Janowie czegoś nie ma i coś by się przydało. A przyczyną takiego stanu rzeczy jest lęk przed oceną moich poglądów i mnie samej, odpowiedzialność za bliskich, którzy tu żyją, i wstyd. I mimo że my, „słoiki”, przywozimy na wieś odmienne idee, to zmiany zachodzą tu zbyt wolno. Dlatego liderami na wsi nie są młode postępowe osoby, a starzy konserwatywni politycy. Właśnie to musiałoby się zmienić, abym chciała wrócić do Janowa.
RR: Czy „bycie ze wsi” jest dla Ciebie obciążeniem, czy wartością?
GK: Nie wyobrażam sobie, że mogłabym urodzić się oraz wychowywać gdzie indziej i być tą samą osobą. Tu chodziłam do szkoły i tu mam przyjaciół. Ze wsi pochodzą moi rodzice, dziadkowie i cała rodzina. To właśnie na wsi jako dziecko doświadczyłam swobody i wolności. Dopiero teraz, będąc już na studiach, czuję ciężar wiejskiego pochodzenia. Spośród warszawiaków wyróżnia mnie język i jest mi to wytykane.
RR: Czy Waszym zdaniem wieś się zmienia?
EK: Dzisiejsza wieś nie przypomina tej dawnej. Nie ma już małorolnych rolników, przeciętne gospodarstwo ma wielkość 20 ha. Obecnie na wsi żyje się o wiele lżej. Praca na roli jest zautomatyzowana i zmechanizowana, współczesne rolnictwo nie potrzebuje tak dużo ludzkiego wysiłku jak kiedyś. Liczba rolników zmniejszyła się, ale gospodarstwa się rozszerzają i bardziej przypominają przedsiębiorstwa. Takich dużych gospodarstw nie zakładają osoby napływowe, lecz tutejsi, bo gospodarstwa rolnicze nadal są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Panuje też taki trend, że mniejsi rolnicy wydzierżawiają swoje hektary sąsiadom, stąd taka duża kumulacja ziemi. Nasza szkoła odpowiada na te potrzeby i kształci głównie rolników obsługujących wielkopowierzchniowe gospodarstwa rolnicze.
GK: Z rozmów z babcią i dziadkiem wiem, że teraz łatwiej żyje się na wsi. Wszystkie potrzebne rzeczy można kupić w sklepie, no i dziadkowie mają emerytury, a co za tym idzie – pieniądze. Sama widzę, że wieś zmieniła się na korzyść pod względem mniejszego obciążenia kobiet pracą. Ale ogólnie rzecz biorąc i z mojej perspektywy wieś nie zmienia się tak bardzo, jak byśmy oczekiwali. Nadal to najstarszy syn dziedziczy ziemię, a młodsze dzieci muszą szukać lepszego życia w mieście. Na gospodarce wciąż wykorzystuje się pracę dzieci, czy to na polu, przy zwierzętach, czy też przy zbieraniu borówek i grzybów. Wszyscy wiedzieliśmy, że życie towarzyskie zaczyna się po 17:00, bo wtedy kończyła się praca rówieśników w gospodarstwie. Wiele moich kolegów i koleżanek z gimnazjum wakacje poznało dopiero, gdy poszli do pracy w mieście. Zmiany na wsi widać z perspektywy usług: teraz mamy 4 sklepy spożywcze, 2 ogromne markety z artykułami przemysłowymi i włoską lodziarnię. Instytucje gminne, np. GOK, rozwijają się i proponują coraz ciekawsze zajęcia, za to do kościoła chodzi coraz mniej osób. Niestety, liczba osób pijących alkohol w sposób niebezpieczny jest niezmienna. Gdy tu przyjeżdżam i patrzę na moich rówieśników, widzę, jak wielu pije alkohol. Nazywam to „wpadnięciem w wiejską ciemność”, a wszystko to z powodu rodzinnych i społecznych wzorców, zmęczenia po pracy w gospodarstwie, przeżywanego stresu, niepokoju o swoją przyszłość. Alkohol w naszym życiu pojawia się wcześnie, bo już w gimnazjum. A w szkole nie powiedzieli nam: Ej, przecież możecie żyć i bawić się inaczej i nie pokazali, jak to zrobić. Zresztą podobnie jest z edukacją seksualną na wsi – kompletnie leży.
RR: Kim dzisiaj jest rolnik?
EK: Dzisiaj rolnik musi być osobą posiadającą szeroką wiedzę z zakresu ekonomii, planowania zasiewów i hodowli, logistyki i komputeryzacji. Choć gdzieniegdzie pokutuje jeszcze myślenie: Głupi jesteś, to zostaniesz na wsi i pójdziesz do „rolnika”, to obecnie ono już śmieszy. Praca w gospodarstwie wymaga bystrości i pomysłowości. Dzisiaj rolnicy siedzą dosłownie z kalkulatorem w dłoni i obliczają, ile i gdzie muszą zasiać odpowiedniej odmiany np. kukurydzy, aby mieć dobre zbiory. Takiego planowania właśnie uczymy młodzież w szkole rolniczej.
RR: Pokutuje przeświadczenie o szkołach rolniczych, zarówno technikach, jak i zawodówkach, że idą do nich „słabsi” uczniowie. A przecież dziś rolnik, jak sama mówisz, musi być nie tylko bystry i pomysłowy, ale też odpowiedzialny za planetę i naszą przyszłość. Rozmawiacie z uczniami oraz rolnikami o zmianach klimatu i wynikających z tego zagrożeniach dla bezpieczeństwa żywnościowego?
EK: Jesteśmy świadomi tych zmian, ale w programie szkolnym mówi się o nich tylko w ramach przedmiotu rolnictwo ekologiczne. Za to na Forach Rolniczych, które są lokalnymi targowiskami wiedzy o rolnictwie, są obecne tematy dotyczące ekologii i zmian klimatu. Rozmawiamy też z rolnikami – mówią, że doświadczają suszy i tzw. słabych zim, dlatego stale dopasowują zasiewy do swoich gleb i klimatu tak, aby były one opłacalne. Firmy zajmujące się nasiennictwem pracują nad modyfikacją roślin, aby przystosować je do nowych warunków. Jesteśmy świadomi, że przed nami wielkie zmiany wymuszone zmianami klimatu.
GK: To, co ja wiem i rozumiem, to fakt, że jest globalne ocieplenie i będzie brakować wody. Ale w gronie przyjaciół nie rozmawiamy, jaka przyszłość nas w związku z tym czeka i czym powinniśmy się zająć.
RR: Dziękujemy za rozmowę.
Ewa Kołpak – nauczycielka języka rosyjskiego i polskiego w Zespole Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego w Janowie. Uczy także przedmiotów zawodowych.