Gdy w USA trwa debata na temat niesprawiedliwości rasowej, w Polsce największe kontrowersje budzi dewastacja tego czy innego pomnika. Sprzeciw wobec rasizmu bywa sprowadzany do fanaberii poprawnej politycznie zachodniej lewicy.
W Polsce wciąż wierzymy, że USA to kraj amerykańskiego snu, w którym wszyscy są równi i każdy może osiągnąć sukces, jeśli się tylko postara. To, co osiągamy w życiu, zależy od nas i tylko od nas – bogaci są bogaci, bo ciężko pracują, a biedni stali się biedni z jakiegoś powodu: pewnie nie pracowali wystarczająco ciężko, są leniwi lub głupi.
Istnienie rasizmu kłóci się z taką wizją świata, bo oznacza, że nie zawsze zasługi i praca przekładają się na osiągnięcia. Niektórzy nie odniosą sukcesu tylko dlatego, że nie mają właściwego koloru skóry. Dyskryminacja kwestionuje intuicyjne poczucie, że świat jest sprawiedliwy, co wywołuje poczucie dysonansu.
Wiele badań społecznych dowodzi jednak, że szanse wcale nie są równe. Przykładem jest poszukiwanie pracy. W jednym z badań wysyłano kilkaset CV do wielu firm. Życiorysy były dokładnie takie same pod względem doświadczenia zawodowego i edukacji, różniły się jedynie imieniem i nazwiskiem. W niektórych były one typowe dla Afroamerykanów, a w innych typowe dla białych. Okazało się, że jeśli CV podpisane jest nazwiskami typowymi dla czarnych, pracodawcy rzadziej odpowiadali na nie zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną.
Jeszcze bardziej szokujące są ustalenia badaczy dotyczące kar za zabójstwo. Okazuje się, że czarni przestępcy, którzy zabijają białych, otrzymują średnio dużo wyższe wyroki niż biali mordercy, którzy zabijają czarnych. Tu także trudno dowieść dyskryminacji na sali sądowej. Ława przysięgłych (na ogół złożona z białych) podejmuje pewną decyzję, a ławnicy raczej nie uważają się za rasistów. Dopiero porównanie wyroków wielu ław pokazuje, że wyroki nie są do końca sprawiedliwe.
Tego rodzaju dyskryminacja często bywa niewidoczna, więc trudno dowieść jej istnienia. Gdyby zapytać pracodawców wprost, czy uważają, że czarni są gorsi, zapewne większość powiedziałaby, że nie są. Sondaże opinii od wielu lat pokazują jasny trend – ludzie coraz rzadziej otwarcie wyrażają jawnie rasistowskie przekonania, np. te głoszące, że czarni są gorsi. Nie sprawia to jednak, że rasizm znika. Wciąż pozostają nieświadome lub wstydliwie ukrywane uprzedzenia, które mają wpływ na to, jak inni ludzie są traktowani. W konsekwencji szanse nie są równe, a niektórzy nie dostaną jej na to, by przyjść na rozmowę kwalifikacyjną i opowiedzieć o sobie.
Najprostsza statystyka pokazująca skalę nierówności pomiędzy rasami w USA to ta dotycząca wynagrodzeń. Mediana zarobków czarnych mieszkańców Stanów Zjednoczonych wynosi zaledwie 61% zarobków białych. Co najciekawsze, choć przez 50 lat w USA zmieniło się bardzo wiele, to jednak w kwestii nierówności dochodowych zmiany są nieznaczne. Od 1970 r. nierówność w zarobkach spadła jedynie o 5%. Co więcej, w ostatniej dekadzie nierówności raczej wzrosły, nie zmalały.
Istotne jest też to, że społeczności białych i czarnych w USA żyją w dużej mierze oddzielone od siebie. Wymuszona segregacja rasowa prawnie zniknęła, w praktyce jednak ludzie żyją osobno i nie mają ze sobą kontaktu. Według jednego z badań 75% Amerykanek i Amerykanów ma tylko białych w swoim kręgu towarzyskim. Z drugiej strony 65% czarnych Amerykanów nie ma białych przyjaciół.
Te fakty słabo przebijają się w naszej debacie publicznej, bo w Polsce wciąż mamy bardzo wyidealizowany obraz Stanów Zjednoczonych. W dużym stopniu wynika on z kontrastu wobec tego, jak w okresie PRL przedstawiano USA. W PRL-owskich mediach wiele pisano właśnie o amerykańskim rasizmie, o przemocy wobec czarnych, zamieszkach na tle rasowym czy wysokiej przestępczości. Wywodzące się z okresu PRL powiedzenie: A u was Murzynów biją jest często wyśmiewane jako przykład hipokryzji władz PZPR, tj. próba odwrócenia uwagi od autorytaryzmu polskiej partii. W kontraście do tego spojrzenia wyłoniła się wizja Ameryki wśród członków i członkiń polskiej opozycji, w myśl której USA to tylko dobro i piękno, demokracja, wolny rynek i sprawiedliwy system społeczny. Ta cukierkowa wizja wciąż dominuje i wpływa na polską politykę zagraniczną.
Takie spojrzenie sprawia, że trudno jest nam zrozumieć, jak faktycznie wyglądały relacje między rasami w USA jeszcze w XX w. W Polsce niełatwo jest nam sobie wyobrazić, że dochodziło wtedy do pogromów skierowanych przeciwko czarnym. Jednym z najbardziej drastycznych przykładów są zamieszki w mieście Tulsa w 1921 r., podczas których tłum białych, uzbrojonych przez miejskie władze, zaatakował mieszkańców czarnej dzielnicy miasta. Zginęło 75–300 osób, 800 zostało rannych, zniszczona została cała dzielnica miasta, a 10 000 osób straciło domy. Pretekstem do pogromu był rzekomy atak czarnego nastolatka na białą dziewczynkę. Wydarzenia te przez długi czas były zapomniane. Dopiero w 2001 r. powołano komisję historyczną, której celem było wyjaśnienie przyczyn wydarzeń i ustalenie praw do odszkodowań dla potomków osób poszkodowanych.
W latach 60. i 70., gdy przez USA przetaczały się fale protestów przeciwko segregacji rasowej, policja i władze wielu miast czy stanów również często stawała po stronie rasistów. Wielu policjantów należało do Ku-Klux-Klanu.
Historycznie rzecz biorąc, policja była uwikłana w konflikt rasowy po jednej ze stron. Wciąż ma to wpływ na dzisiejszą rzeczywistość. Podczas gdy wśród białych policja jest instytucją budzącą zaufanie, wśród czarnych często budzi po prostu ogromny lęk. Ijeoma Oluo, autorka książki So You Want to Talk About Race, opisuje, z jak ogromnym strachem wiąże się dla niej najdrobniejsze rutynowe zatrzymanie przez policję, np. podczas kontroli drogowej. Autorka opowiada, że gdy była nastolatką i została zatrzymana po raz pierwszy, wykonała jakiś gwałtowny ruch, który skłonił policjanta do sięgnięcia po broń. Policjant wyjaśnił jej, że przed każdym ruchem musi mówić policjantowi, co zamierza zrobić – w przeciwnym wypadku nie powinna się dziwić, jeśli zostanie zabita. Statystyki potwierdzają to, co czuje Oluo. Czarni mieszkańcy USA są zatrzymywani wielokrotnie częściej i częściej giną podczas zatrzymań.
Informacje o zabójstwach czarnych obywateli USA przez policję pojawiają się z zastraszającą regularnością. Sprawa George’a Floyda nie jest bynajmniej wyjątkowa. Taka jest co najwyżej skala oburzenia i protestów, które wybuchły po jego zabójstwie. Od lat 90. XX w. tego rodzaju spraw mamy bardzo wiele, a niektóre z tych przypadków wydają się nawet bardziej drastyczne. Trayvon Martin, nastolatek, został zabity przez policjanta w cywilu, gdy po prostu spacerował ulicą. Śmierć poniósł Corey Jones – mężczyzna, który został zastrzelony przez policjanta w cywilu. Jones zatrzymał się przy drodze, ponieważ zepsuł mu się samochód. Przejeżdżający obok policjant w cywilu, w nieoznaczonym wozie, zaczął do niego krzyczeć, by podniósł ręce do góry, a następnie oddał do niego 6 strzałów i ranił go śmiertelnie. Od kul policji zginął też 12-letni Tamir Rice. Chłopak bawił się w parku plastikowym pistoletem zabawkowym w Cleveland. Regularność i częstotliwość takich zbrodni dowodzi, że istnieje strukturalny problem na poziomie instytucji policji. Nie sprowadza się on jedynie do złych jednostek, które łamią obowiązujące w policji zasady.
Jeśli więc spojrzeć szerzej, protesty przeciwko rasizmowi nagle nabierają znacznie więcej sensu. Zrozumienie skali rasizmu sprawia, że o wiele trudniej jest redukować sprzeciw wobec niego jedynie do bezmyślnego zniszczenia tego czy innego pomnika.