Globalizacja w wydaniu liberalizmu reagańskiego lat 80. złamała kark również niemieckim związkom zawodowym. Zaszczuci hasłami takimi jak „bezrobocie” (Arbeitslosigkeit) lub „outsourcing”, niemieccy pracownicy nie mieli wielkich szans w starciu z siłą międzynarodowego kapitału. To właśnie kwestia bezrobocia była pierwszym punktem każdej kampanii wyborczej w Niemczech w latach 1990–2010. Dominacja liberalnych głosów w dyskusji o kursie polityki ekonomicznej rozbiła niemieckich związkowców na tyle, że ich liczba zmniejszyła się o prawie połowę w przeciągu ponad 30 lat – z ponad 11 mln w 1990 r. do 6 mln aktualnie.
Jestem adwokatem pracującym w Niemczech, od ponad 10 lat reprezentującym głównie osoby z Polski zatrudnione w Niemczech. Artykuł ten w dużej mierze opiera się na moich doświadczeniach w styczności z ich problemami na niemieckim rynku pracy.
Związki zawodowe w Niemczech – początki
Niemieckie związki zawodowe zaczęły się na dobre rozwijać wraz z galopującą industrializacją w połowie XIX w. Najstarszy z nich, Gewerkschaft Deutscher Lokomotivführer, czyli związek zawodowy maszynistów kolei, powstał – pod inną nazwą – w 1867 r. Za czasów Bismarcka na 12 lat związkom zakazano działalności, ale to nie zatrzymało ich rozwoju. W Republice Weimarskiej każda większa siła polityczna miała swój odpowiednik w postaci związku zawodowego. Niestety nie zmieniło to nastrojów dużej części społeczeństwa niemieckiego po wielkim kryzysie roku 1929 i nie zatrzymało późniejszych wypadków, łącznie z dojściem nazistów do władzy.
Związki zawodowe dziś
Aktualnie związki zawodowe wciąż odgrywają istotną rolę na niemieckim rynku pracy. Niemieckie prawo dokładnie reguluje, np. w jakich okolicznościach związki zawodowe mogą rozpocząć strajk. Regularnie co kilka lat, w miarę wygasania starych układów zbiorowych, w Niemczech odbywają się rozmowy między związkami a pracodawcami. Dochodzi do strajków w zakładach lub całych branżach, aż do zawarcia nowego układu zbiorowego na kolejny okres, w którym z reguły związkom nie wolno już strajkować.
Można śmiało powiedzieć, że tam, gdzie obowiązują zasady układów zbiorowych, warunki zatrudnienia bezpośredniego są lepsze. Istotnym słowem w ostatnim zdaniu jest „bezpośrednie” – pauperyzacja społeczeństwa niemieckiego w latach 90. i 00. oraz częściowa rezygnacja ze zdobyczy strony pracowniczej doprowadziły do rozszerzania się modelu ustalania układów zbiorowych o niekorzystnych dla pracowników zapisach. Potem te niekorzystne zapisy, poprzez odpowiednią klauzulę w umowie o pracę, mogą znaleźć zastosowanie w przypadku pracowników niezatrudnionych bezpośrednio w danym zakładzie – niezależnie od tego, czy należą oni do związku zawodowego lub czy pracodawca do odpowiedniej organizacji pracodawców. Model ten był bardzo popularny w firmach zajmujących się m.in. leasingiem pracowniczym (Zeitarbeit). W tych przedsiębiorstwach pracodawca mógł zapewniać gorsze warunki pracownikom leasingowanym niż innym osobom pracującym u niego bezpośrednio. Było to jedno z wielu ustępstw związków zawodowych w latach 1990–2010.
Niemniej jednak związki zawodowe zrzeszają wciąż dużą i znaczącą część społeczeństwa niemieckiego. Pomagają zakładać rady zakładowe, organizują strajki i demonstracje, obejmują zrzeszone osoby ochroną prawną w sądach, zabierają głos w dyskusjach na najważniejsze tematy społeczno-gospodarcze.
Nowe wyzwania
Prawicowy pucz Kappa-Lüttwitza padł m.in. dzięki skoordynowanej akcji strajkowej niemieckich związków zawodowych. Gdy 13 marca 1920 r. żołnierze redukowanej armii zdecydowali się na pucz przeciw demokratycznym władzom Republiki Weimarskiej, to właśnie związki zawodowe były główną siłą oporu. Zorganizowały strajk generalny, wskutek którego w całych Niemczech nie jeździły ani kolej, ani tramwaje, ani autobusy, nie funkcjonowała poczta, nie działały telefony, przestały pracować fabryki i urzędy. Pucz upadł po zaledwie 4 dniach.
Coś się zmieniło. Aktualnie populistyczno-prawicowa i podejrzewana o tendencje skrajnie nacjonalistyczne partia AfD (Alternative für Deutschland) uzyskuje wśród członkiń i członków związków zawodowych wyższe poparcie (13–14%) niż wśród ogółu wyborców w Niemczech (ok. 10%).
Mimo wszystko wciąż przeważa tradycyjny etos związkowy. Na prawie każdej demonstracji przeciw neonazistom, przejawom rasizmu itd. można zobaczyć przedstawicieli największych związków zawodowych lub federacji zrzeszającej większość związkowców w Niemczech – DGB (Deutscher Gewerkschaftsbund).
Niemieckie związki zawodowe – w swoim mainstreamie – z jednej strony stoją więc na stanowiskach lewicowych: zawsze przeciw neonazistom i neofaszystom, rasizmowi, ksenofobii, za solidarnością społeczną i międzynarodową, pomocą słabszym itd. Z drugiej strony są przeciw dostawom broni do Ukrainy. Ciekawy w tym kontekście jest fakt, że w największej antywojennej demonstracji w Berlinie, której jednym z współorganizatorów było właśnie DGB, nie pozwolono wziąć udziału dużej ukraińskiej organizacji Vitsche, bo ta nawoływała do pomocy militarnej dla swojego kraju.
Jest to wyraz większego problemu zachodnioeuropejskich sił lewicowych. W swoim skupieniu na krytyce wkładu Stanów Zjednoczonych w problemy naszych czasów – m.in. eksportu ekstremalnie liberalnych rozwiązań ekonomicznych i związanych z tym napięć społecznych – zdają się one zapędzać w czarno-biały antyamerykanizm. Niestety nie ma w tym miejsca na głosy bliższych geograficznie i historycznie sąsiadów Rosji, co zastanawiające, gdyż uwzględnienie interesów regionów, krajów lub sił politycznych spoza szczytów władzy zdaje się być jednym z filarów współczesnej lewicowości.
Z punktu widzenia Europy Środkowo-Wschodniej jest to stanowisko pachnące neokolonialnym podejściem do starych prowincji, które zawsze były jakąś strefą wpływów (tutaj: rosyjskich) i jako takie dalej są traktowane, tylko że tym razem przez lewicę. W Polsce taka postawa ze strony zachodnich sąsiadów nasuwa najgorsze skojarzenia, poczynając od kolonialnego, rasistowskiego, eksploatacyjnego podejścia niemieckich sił politycznych czasów Bismarcka, przez niemiecką kolonialną politykę czasów Ribbentropa, aż po rozmowy prowadzące do zawarcia w 1990 r. układu 2+4, na które – jak i na podpisanie stosownych dokumentów – nie została zaproszona Polska. Należy to podkreślać szczególnie teraz, kiedy w Niemczech popularny stał się argument, że ZSRR obiecano w tym czasie nierozszerzanie NATO i UE na wschód.
To podejście zdradza, że Polacy i inne osoby z wschodu Unii Europejskiej tak naprawdę nie mają wśród Niemców najlepszych notowań, i to nie od dziś, niezależnie od tego, kto w którym kraju rządzi. Jest to jeden z powodów, dla których drzwi do niemieckich związków zawodowych są otwarte tylko częściowo.
Ogromna instytucja z ogromnymi problemami
Niemieckie związki zawodowe są wciąż potężną instytucją – prawie 6 mln członków to ogromna siła polityczna i społeczna. Tak duża organizacja z ponad stuletnią historią wymaga administracji. Wszystko to sprawia, że związki cierpią na choroby typowe dla wiekowych, wielkich instytucji. Co jakiś czas pojawiają się zarzuty o korupcję, a ogólnie panujące niezadowolenie koncentruje się w tym przypadku na kierownictwie związków. I tu na scenie pojawiają się niemieccy prawicowi populiści spod znaku AfD, palcem wskazując winnych „na górze”: elity (tutaj związkowe), migrantów i Unię Europejską…
Pracownicy ze Wschodu
Dla Polaków, jak i innych pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej zatrudnionych w Niemczech, wstępowanie do niemieckich związków zawodowych oraz korzystanie z ich ochrony są bardzo utrudnione.
Rocznie w Niemczech pracuje 1,5 mln osób z krajów Europy Wschodniej (wszystkie dane z września 2021 r. Bundesagentur für Arbeit – federalnej agencji ds. zatrudnienia), w tym na pierwszym miejscu Polacy (482 120), dalej Rumuni (464 639), Chorwaci (208 057), Bułgarzy (169 199) oraz Węgrzy (110 088). Liczni zatrudnieni w Niemczech pochodzą również ze starych krajów Unii, takich jak Włochy czy Grecja. Spora część tej grupy jest zatrudniana sezonowo – w rolnictwie, turystyce, gastronomii lub budownictwie – ale wielu imigrantów pracuje w Niemczech również na stałe, przede wszystkim w takich branżach jak transport, logistyka, produkcja przemysłowa lub opieka.
Osoby z wyżej wymienionych krajów są zatrudniane w branżach o sporej intensywności pracy, z czego wynikają liczne nadgodziny (i nierzadko późniejsza niezdolność do pracy z powodu negatywnych skutków zdrowotnych). Uniemożliwia to obcokrajowcom naukę języka niemieckiego, która pozwoliłaby korzystać ze związkowych mechanizmów ochrony pracowników. Powstaje w związku z tym luka w ochronie praw pracowników z Polski i innych krajów Unii Europejskiej, która zostaje tylko częściowo wypełniona przez darmowe biura doradcze m.in. Niemieckiego Stowarzyszenia Związków Zawodowych w ramach projektu „Uczciwa Mobilność“. Biura doradcze tego typu nie mogą np. pomagać w postępowaniach sądowych przed sądami pracy ani w tworzeniu rad zakładowych.
Wstępowanie pracowników z zagranicy, w szczególności osób zatrudnionych w Niemczech na stanowiskach niesezonowych, do niemieckich związków zawodowych, niesie ze sobą olbrzymi potencjał – przynajmniej w teorii. Dla przykładu zmiana pracodawcy w branży transportowej często związana jest z bezprawnymi potrąceniami części pensji i stratami innych pracowniczych świadczeń finansowych. Warto tutaj podkreślić jeden bardzo ważny szczegół: pracownik, który idzie do sądu pracy w Niemczech, musi płacić za swojego adwokata, nieważne, czy wygra, czy przegra. Inaczej jest, jeśli jest się członkiem lub członkinią związku zawodowego – ze składek członkowskich są opłacani prawnicy związkowi, którzy prowadzą dla związkowców sprawy w niemieckich sądach pracy. Ogromna większość tych prawników to osoby niemówiące po polsku czy w innych językach poza niemieckim. Przez to dla wielu osób z Polski oraz innych krajów Unii Europejskiej, jeśli nie znają niemieckiego, zapisywanie się do tutejszych związków zawodowych nie ma sensu, bo faktycznie nie mogą korzystać z ich ochrony. Wszystko to sprawia, że pracownicy z Polski nie mogą skutecznie walczyć o swoje prawa, takie jak zapłata za nadgodziny, odszkodowanie za mobbing itd., ponieważ najczęściej większość uzyskanych w takich sprawach pieniędzy idzie na wynagrodzenie prawnika. To się pracownikowi po prostu nie opłaca. Sytuacja ta prowadzi do nagminnego łamania praw pracowników z zagranicy i poczucia bezkarności pracodawców w Niemczech.
Brak ochrony prawnej pracowników zagranicznych niezrzeszonych w związkach zawodowych ma realne finansowe skutki – przy 2 zmianach pracodawcy na rok można się liczyć ze stratami rzędu 2 całych miesięcznych pensji. Ochrona prawna związków zawodowych kosztuje 1% przeciętnego wynagrodzenia brutto. Przy zarobkach rzędu 2000€ brutto jest to 20€ miesięcznie, czyli 240€ rocznie – zdecydowanie mniej niż stracone 2 niemieckie miesięczne pensje lub honorarium niemieckiego prawnika za 2 sprawy w sadzie.
Rachunek jest dosyć prosty, zatem większość osób ze wschodnich krajów Unii Europejskiej z pewnością chętnie zwróciłaby się do niemieckich związków zawodowych. A te?… W sąsiadującym z Polską kraju związkowym (odpowiednik naszego województwa) Brandenburgii oraz oddalonym o 80 km od polskiej granicy Berlinie, tradycyjnie zatrudniających całe rzesze osób z naszego kraju – szczególnie z lubuskiego – niemieckie związki zawodowe zatrudniały łącznie 1 polskojęzyczną prawniczkę (stan na marzec 2020 r.). W mojej działalności jako adwokat reprezentujący pracowników z Polski co jakiś czas trafiam na klientów mieszkających w województwie lubuskim i dojeżdżających na co dzień do pracy w Niemczech, którzy wystąpili z niemieckich związków zawodowych dokładnie z tego powodu – będąc w potrzebie, nie mogli dogadać się z niemieckojęzycznym prawnikiem związkowym.
Niestety kwestia relacji niemieckich związków zawodowych z pracownikami ze wschodu UE nie tyczy się tylko osób pracujących w samych Niemczech. Założony w mBanku – spółce należącej do niemieckiego Commerzbanku – Związek Zawodowy Pracowników mBank S.A. zwrócił się w marcu tego roku do odpowiedzialnego za bankowość związku zawodowego ver.di (Vereinte Dienstleistungsgewerkschaft) z propozycją współpracy i wezwaniem do wsparcia w starciach z mBankiem. Chodziło o prawa pracownicze i związkowe. Ver.di nie odpowiedziało.
Aktualnie działający w Kaufland Polska stosunkowo młody Wolny Związek Zawodowy „Zmiana – Jedność Pracownicza” wystąpił z podobną inicjatywą do tegoż samego Ver.di. Odpowiednie pismo dotarło do ver.di 25 lipca 2022 r. Na dzień dzisiejszy (19 października 2022 r.) odpowiedzi brak.
Nie ma więc jasnej polityki niemieckich związków zawodowych w kwestii pracowników z pozostałych krajów Unii Europejskiej. W świetle całej tej sytuacji nasuwa się pytanie, czy zaangażowanie niemieckich związków na poziomie biur doradczych dla pracowników m.in. z Polski nie staje się trochę zasłoną dymną, wymówką w obliczu braku jasnego określenia swojego stanowiska co do pracowników z UE w Niemczech i osób pracujących dla niemieckich koncernów w innych krajach Unii.