Może zacząć się tak: masz na imię Maria, jesteś emerytką, wdową z całkiem przyzwoitą jak na dzisiejsze czasy emeryturą po kilkudziesięciu latach pracy i mieszkaniem – może niezbyt wielkim, ale przytulnym i własnym. Dzieci dorosłe, odchowane, wyszły na ludzi, są twoją dumą. Może nie masz wielkich oszczędności, ale nie żyjesz z dnia na dzień, starcza na drobne przyjemności i rozpieszczanie wnucząt. Twój były pracodawca cię docenia i pamięta o tobie, dostałaś od niego pakiet akcji, którymi obdarowujesz członków rodziny. Po jakimś czasie okazało się, że trzeba było zapłacić od tego podatek o wartości trochę wyższej niż twoja emerytura – nie dysponowałaś taką kwotą w gotówce, a nie chciałaś pożyczać od dzieci. Na szczęście starsza pani z dobrą emeryturą nie ma problemu z wzięciem chwilówki.
Bywa też tak: nazywacie się Halina i Henryk, jesteście małżeństwem emerytów i macie całkiem wygodne życie oraz spore mieszkanie i dorosłe dzieci dawno na swoim. Nie macie wielkich wydatków, zawsze starcza na niedzielne ciastko i kawę po kościele oraz ulubionego fryzjera. Jesteście ludźmi starej daty, komputery zostawiacie młodym, telefon służy wam do dzwonienia. Pieniądze to zbyt poważny temat, by powierzać je jakimś elektronicznym bankowościom, dlatego od ponad 30 lat chodzicie do tego samego banku, któremu ufacie, bo to w końcu poważna instytucja. Pewnego dnia miłe panie z okienka zaproponowały wam kredyt samoodnawialny.
Czasem bywa jeszcze inaczej: nazywasz się Helena, jesteś prostą, niewykształconą osobą i całe życie ciężko pracowałaś fizycznie w hucie. Przed emeryturą udało ci się w końcu wykupić mieszkanie w bloku. Żadne luksusy, skromne 2 pokoje z kuchnią, ale wystarczy, bo życie tak ci się potoczyło, że nie założyłaś rodziny. Nigdy nie brałaś kredytu, a wszystkie rachunki opłacasz na bieżąco. Emerytura może i niewysoka, ale nareszcie możesz odpocząć po latach harówki i masz więcej czasu na spotkania z koleżankami. Jedna z nich miała jakieś problemy finansowe i chciała skonsolidować kredyt. Jedyne, czego od ciebie potrzebowała, to potwierdzenia, że ma wysoką emeryturę, z której będzie w stanie spłacić kredyt konsolidacyjny. Jesteś dobrą koleżanką, a panie w tym małym banku zapewniły, że za 3 miesiące wszystko będzie załatwione i zamknięte, nie ma się czego bać.
Tak zaczynają się te 3 historie. Ich bohaterowie – czy raczej głównie bohaterki – nie są wymyślone przez tabloid. To prawdziwe osoby, z którymi los zetknął autorkę w ostatnich latach.
Zanim przeczytamy zakończenie opowieści, zatrzymajmy się na chwilę i zastanówmy, co łączy występujące w nich postacie.
Nie jest przypadkiem, że to bez wyjątku starsi ludzie na emeryturze. Ludzie, którzy przepracowali całe życie – często bardzo ciężko, fizycznie – i tego, co mają, sami się dorobili. Ludzie, dla których płacenie czynszu i wszystkich rachunków w terminie było zawsze kwestią honoru. Wreszcie ludzie, którzy postrzegali banki jako instytucje zaufania publicznego.
Jak kończą się te historie? Niestety, brak w nich happy endu
Pani Maria z pierwszej historii bez problemu spłaciła pierwszą chwilówkę, ale bank zaoferował jej kolejną. Miała problemy ze spłatą, bo córka kuzynki potrzebowała pożyczki, ale okazało się, że w innym banku z odcinkiem emerytury pani Maria od ręki dostała wystarczającą kwotę, którą z kolei spłaciła pożyczka z następnego banku. I tak na zakładkę z jednej chwilówki zrobiło się kilkanaście. W pewnym momencie banki przestały pożyczać, a długi trzeba było spłacać, więc nasza bohaterka zaczęła odwiedzać parabanki i inne szemrane instytucje finansowe. Gdy syn po kilku latach odkrył, że mama wpakowała się w kłopoty, wartość długów przekraczała już wartość mieszkania. Po jego sprzedaniu, mając ponad 70 lat, pani Maria tuła się między domami syna, który próbuje sobie ułożyć życie po rozwodzie, a domami swojej siostry. Wszędzie czuje, że nie jest u siebie. Nie tak wyobrażała sobie emeryturę.
Starsi państwo z drugiej historii chodzili co miesiąc do banku. Gdy pan Henryk zachorował i nagle zmarł, okazało się, że wdowie z jednej emerytury ciężko spłacać ratę pożyczki, opłacać mieszkanie i żyć, zwłaszcza że pamięć zaczęła szwankować. Dzieci wpadły w panikę, gdy odkryły, że mieszkanie jest zadłużone na kilkadziesiąt tysięcy. Panie w banku przestały być tak miłe, gdy córka pani Haliny zwróciła uwagę, że mama już niezbyt rozumie, co podpisuje. Po naradzie rodzinnej dzieci zdecydowały się pomóc w spłacie długu i opłaceniu czynszu. Nie ma już fryzjera raz na miesiąc, jest tylko wstyd i przeliczanie, czy w tym miesiącu można kupić masło, czy jednak trzeba się zadowolić margaryną.
Pani Helena z huty podpisała jakiś dokument, którego nie czytała, bo nie zna się na takich sprawach. Zgodnie z zapewnieniami obsługi biura finansowego wszystko miało być dobrze, ale po kilku miesiącach przyszły wezwania do zapłaty z banków, które zaczęła spłacać, choć przecież nie brała żadnego kredytu, tylko poświadczała za koleżankę. Banki miały jednak inne zdanie na ten temat, a także podpisane umowy – podpis się zgadza, gorzej ze stanem konta po spłacie rat. Gdy pani Helena wróciła do biura, usłyszała, że przecież to ona podpisała umowy i sama wzięła pożyczki, więc to jej problem, a jeśli potrzebuje pomocy, biuro pomoże załatwić upadłość konsumencką, ale to kosztuje. Z pomocą biura wzięła zatem kolejne kredyty, tym razem w parabankach, by chwilę później dowiedzieć się, że upadłość oznacza licytację mieszkania. Zrezygnowała i jako ofiara oszustwa poszła zgłosić przestępstwo. Prokuratura przyjęła zawiadomienie, szybko je jednak umorzyła z braku dowodów. Pani Helena ma dziś kilka siatek dokumentów przychodzących z banków, od komorników i z sądów, pielgrzymuje sama po punktach nieodpłatnej pomocy prawnej i wszelkich instytucjach. Niestety wygląda na to, że jej sytuacja jest beznadziejna – zapadło kilkadziesiąt prawomocnych wyroków, przepadły wszelkie terminy odwołań i zażaleń. I choć pani Helena co miesiąc oddaje kilkaset złotych, starczą one jedynie na odsetki, a od licytacji mieszkania do niedawna chronił ją tylko pandemiczny zakaz eksmisji, zniesiony 16 maja.
Tak, to są historie o wpadaniu w spiralę zadłużenia. Większość kredytobiorców w Polsce to nie osoby żyjące ponad stan, kupujące kolejne samochody i telewizory zamiast spłacania długu. Wbrew temu, co lubią nam mówić banki, w długi popadają najczęściej zwykli ludzie.
Powyższe historie są prawdziwe, dotyczą konkretnych osób i ich życiowych tragedii. Schematy, według których się to dzieje, nie są jednostkowe, lecz uniwersalne. Takich osób w Polsce są dziesiątki tysięcy – to dziesiątki tysięcy codziennych ludzkich dramatów.
Można oczywiście powiedzieć, że są to opowieści o ludzkiej naiwności i niewiedzy. Że nieznajomość prawa nie chroni przed odpowiedzialnością, a każdy dokument należy czytać i wyjaśniać wszystkie wątpliwości przed podpisaniem czegokolwiek. Że tylko nierozsądni ludzie, gdy bank odmówi im kredytu, idą po chwilówkę, a długi należy spłacać.
Możemy jednak spojrzeć na te historie inaczej: są to opowieści o państwie, które zawiodło. Zawiodło nie tylko Helenę, gdy prokuratura umorzyła śledztwo, a ona sama nie złożyła zażalenia na to postanowienie, bo nie rozumiała języka, jakim było napisane. Zawiodło dużo wcześniej, nie wyposażając Heleny, Haliny, Henryka, Marii i nas wszystkich w wiedzę o tym, jak działa system finansowy. Zawiodło, pozwalając bankom, parabankom i innym instytucjom finansowym żerować na naiwności starszych osób, które wierzą miłym, eleganckim i uśmiechniętym paniom w ładnych biurach z darmową kawą. Zawiodło, bo wciąż staje po stronie sektora finansowego, a nie zwykłych ludzi.
Banki i parabanki zrobią wszystko, by namówić nas na kartę kredytową lub pożyczkę. Dadzą nam pierwsze pieniądze za darmo, przyjadą do domu z gotówką. Nie robią tego jednak z dobrego serca, lecz z chęci zysku. Tę pożyczkę spłacimy, ale za kolejną zapłacimy już więcej. Tego jednak nie usłyszymy. Miłe panie z bankowego okienka nie pomogą nam, gdy wpadniemy w finansowe tarapaty. Zmiana stopy oprocentowania, zmiana kursu waluty, utrata pracy, choroba – całe to ryzyko pozostaje po naszej stronie. I wtedy się okazuje, że drogie, obowiązkowe ubezpieczenie kredytu nie uwzględnia naszej sytuacji, bo gdzieś drobnym druczkiem zapisano wyjątki. Oddajemy miesięcznie sporą część naszej wypłaty czy emerytury, odmawiamy sobie wszystkiego i ukrywamy się przed listonoszem, który może przynieść kolejny nakaz zapłaty.
Lichwa, bo tak trzeba nazwać to zjawisko, jest wszechobecna. Musimy zdawać sobie z tego sprawę, żeby móc z nią walczyć. Miewa różne oblicza, ale za szerokim amerykańskim uśmiechem zawsze kryją się ostre zęby systemu kapitalistycznego.