Press "Enter" to skip to content

Skąd się biorą antyszczepionkowcy i dlaczego jest ich coraz więcej?

Dlaczego tak bardzo wzrasta niechęć do szczepień, a wiara w uzdrawiającą moc modlitwy lub własnej uryny świętuje tryumfy? Skąd bierze się nieufność do nauki i dlaczego nie powinniśmy dawać głosu antyszczepionkowcom?

Kim jesteśmy?

Przebudziliśmy się. Otworzyliśmy oczy. Zaczęliśmy samodzielnie myśleć. Walczymy z międzynarodowym spiskiem. Domagamy się pełnej wolności jednostki. Bill Gates nas nie zastraszy. Szczepienia służą podskórnej inwigilacji poprzez wstrzyknięcie chipu. Nasze dzieci są naszą własnością, sami je sobie uodpornimy uryną i witaminą C. Jest nas coraz więcej i jesteśmy coraz głośniejsi. Międzynarodowe korporacje farmaceutyczne chcą na nas zarobić. Naturoterapia jest jedyną prawdziwą nauką.

Kim są?

Antyszczepionkowcy, czyli osoby negujące sens i skuteczność szczepień, uważają, że są one szkodliwe dla zdrowia. W krajach, w których szczepienia są obowiązkowe, domagają się oni ich ograniczenia lub zniesienia. Postawy te istnieją od momentu pojawienia się pierwszych szczepionek. W XIX w. sądzono, że po zaszczepieniu człowieka na ospę prawdziwą rozwiną się u niego cechy krowie. Miało to związek z historią powstania szczepionki na ospę i powiązań tej historii z inną chorobą – krowianką. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) uważa dziś ospę prawdziwą za eradykowaną, a więc całkowicie zwalczoną (w populacji człowieka). Warto nadmienić, że w ludzkich dziejach trudno doszukać się wzmianek o ludziach-mutantach z krowimi kopytami lub żwaczem (chyba że mięśniem twarzy). Wygląda na to, że szczepionka zadziałała prawidłowo.

W co wierzymy?

Rtęć obecna w szczepionkach jest szkodliwa. Znamy mnóstwo dzieci, u których po jej podaniu ujawnił się autyzm. Jeżeli jesteś zaszczepiony, nie powinno ci przeszkadzać to, że my nie jesteśmy.

W co nie wierzą?

Tak, faktem jest, że w szczepionkach możemy znaleźć rtęć, jednak nie jest to rtęć pierwiastkowa, która znajdowała się w wycofanych już termometrach. Nikt też nie zorganizował napadu na owe termometry, by wykraść z nich rtęć i dodawać ją do szczepionek, by podtruwać ludzi. W szczepionkach obecny jest prosty związek organiczny tiomersal, który ma właściwości antyseptyczne i grzybobójcze. To ważny składnik dla utrzymania bezpieczeństwa mikrobiologicznego szczepionki. Co również istotne, jego stężenie w szczepionce jest na tyle niskie, że nie stanowi zagrożenia dla człowieka. W obecnych czasach tiomersal praktycznie wyszedł z użycia, gdyż został wyparty przez inne związki chemiczne, takie jak 2-fenoksyetanol, a więc składnik obecny między innymi w Octenisepcie – powszechnie stosowanym środku odkażającym. 

Inną „prawdą objawioną”, w którą wierzą antyszczepionkowcy próbujący zastraszyć społeczeństwa, ma być twierdzenie, że szczepionki wywołują autyzm u dzieci. Pogląd ten ma źródło w artykule opublikowanym w 1998 r. w czasopiśmie naukowym „The Lancet”. Lekarz Andrew Wakefield we współpracy z innymi autorami przedstawił historię medyczną dwanaściorga dzieci, u których po podaniu szczepionki MMR (trójskładnikowa szczepionka przeciw odrze, śwince i różyczce) miały się pojawić objawy zaburzeń rozwoju (autyzm) oraz stany zapalne jelit. Śledztwo dziennikarskie wykazało jednak, że Wakefield sfałszował wyniki badań, otrzymując przy tym znaczną sumę pieniędzy od prawników działających w imieniu rodziców, którzy domagali się odszkodowań od koncernów farmaceutycznych. Wskutek tego został on pozbawiony możliwości wykonywania zawodu lekarza w Wielkiej Brytanii.

Badania przeprowadzone w 2014 r. na próbie 1,2 mln dzieci wykazały, że nie ma związku pomiędzy szczepionką MMR a występowaniem u nich autyzmu. Pomimo tego, że fałszerstwa Wakefielda zostały już dawno odkryte i obalone, jego teorie trzymają się dobrze i dla podważających skuteczność szczepionek wciąż stanowią broń w walce z racjonalnym światem.

Z ust antyszczepionkowców bardzo często można również usłyszeć inny argument: osoby zaszczepione nie mają się czym przejmować właśnie z tego powodu, że są zaszczepione i nie zachorują. Odpowiada na niego Łukasz Lamża, dziennikarz i filozof przyrody:

Tak czy inaczej, również osoby zaszczepione mogą mimo wszystko zachorować: fałszywy jest więc argument, przytaczany czasem przez antyszczepionkowców, że ich osobisty wybór, by się zaszczepić, nie powinien martwić osób zaszczepionych. Otóż właśnie powinien – ponieważ spadek odporności stadnej powodowany przez każdą osobę niezaszczepioną może również doprowadzić do zachorowania osób zaszczepionych[1]*.

Należy również pamiętać, że nie wszyscy są zaszczepieni (np. noworodki), a niektórych osób zaszczepić po prostu nie można – np. z ostrymi reakcjami uczuleniowymi na któryś składnik szczepionki.

Rtęć w szczepionkach, historia byłego lekarza z Wielkiej Brytanii czy odporność po zaszczepieniu to tematy niezwykle złożone i zmanipulowane przez rozprzestrzenione fałszywe informacje. Z tego względu warto sięgnąć po  książkę wspomnianego Łukasza Lamży pt. Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze, by pogłębić swoją wiedzę (nie tylko w temacie szczepień) podaną przez autora w przystępny sposób.

Skąd przybywamy?

Ten akapit miał być ponownie głosem antyszczepionkowców i zawierać informacje o najpopularniejszych stronach, forach i innych przestrzeniach, w których wylęgają się ich teorie. Tych informacji jednak nie zamieścimy, a wszystkich oburzonych tym faktem przepraszamy, ale nie ma w naszym czasopiśmie miejsca na promowanie antynaukowych bzdur. Antyszczepionkowcy nie zabiorą już tutaj więcej głosu, bo dyskusja z nimi nie ma najmniejszego sensu. 

Skąd przybywają?

Na stronie internetowej Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego możemy przeczytać, że liczba uchyleń od szczepień obowiązkowych pomiędzy rokiem 2015 a 2019 wzrosła trzykrotnie (z 16,6 tys. do 48,6 tys). Liczby te mogą przerażać jeszcze bardziej, gdy prześledzi się ich rozwój w ciągu ostatnich 10 lat. W roku 2010 odnotowano zaledwie 3437 przypadków uchylenia się od szczepień. Z każdym kolejnym rokiem ta tendencja rosła. Wnioski nasuwają się same: teorie antyszczepionkowe oddziałują na społeczeństwo coraz silniej.

Powodów takiego stanu rzeczy może być kilka. Pierwszy z nich związany jest z niedofinansowaniem systemu opieki zdrowotnej i niską liczbą lekarzy przypadającą na 1000 mieszkańców. Według dwóch odrębnych raportów Eurostatu z 2019 r. oraz raportu przygotowanego przez Organizację Wspólnoty Gospodarczej i Rozwoju (OECD) w Polsce liczba ta wynosi 2,4 lekarza – to ostatnie miejsce w Unii Europejskiej oraz jeden z najgorszych wyników spośród wszystkich krajów europejskich. Nie zwiększa się ona od prawie 20 lat.

Sytuacja jest jeszcze gorsza, jeśli chodzi o lekarzy specjalistów chorób zakaźnych. Według danych z 30 września 2020 r. opublikowanych przez Naczelną Izbę Lekarską w Polsce liczba takich specjalistów aktywnych zawodowo wynosi 1123. W najbliższych latach nie widać szans na jej zwiększenie, gdyż specjalizacja ta nie cieszy się popularnością, a średni wiek aktywnych zawodowo specjalistów chorób zakaźnych przekracza 60 lat. Na ironię zakrawa fakt, że nadziei na zmianę w tym obszarze, który nagle stanął w centrum zainteresowania, należy doszukiwać się w pandemii COVID-19 – to ona powiedziała „sprawdzam” i w brutalny sposób wypunktowała zaniedbania systemowe: niedofinansowanie ochrony zdrowia, zamykanie oddziałów szpitalnych czy lekceważące podejście do chorób zakaźnych. Bo przecież nas, w cywilizowanej Europie, żadne wirusy nie pokonają, więc po co troszczyć się o coś tak nierentownego jak choroby zakaźne?

Lekarze ledwo wyrabiają z leczeniem pacjentów, więc jeszcze trudniej jest im znaleźć czas na rozmowę z nimi czy edukowanie na temat skutków braku zaufania ze strony pacjenta nie tylko do lekarza i systemu opieki zdrowotnej, ale także instytucji państwowych. Przykładem jest niedofinansowany, zmagający się z brakami kadrowymi sanepid. Mnóstwo osób w trakcie pandemii musiało się zmierzyć z długim oczekiwainiem na połączenie telefoniczne i doświadczyć zamieszania w sprawie decyzji co do kwarantanny. Każdy taki problem oznacza spadek zaufania do instytucji. Kiedy ludzie widzą, że nie mogą liczyć na organy państwowe, odsuwają się od nich i przestają im wierzyć.

W tym miejscu dochodzimy do drugiej przyczyny tak szybkiego rozprzestrzeniania się teorii antyszczepionkowych – do Internetu. Trudno się dziwić (lecz należy bardzo niepokoić), że edukacja medyczna przeniosła się do sieci. Jeżeli lekarz nie udzieli nam odpowiedzi na temat szczepienia lub nie rozwieje naszych wątpliwości, „wujek Google”, posiadający w swej ofercie łatwy i szybki dostęp do informacji, służy pomocą o każdej porze dnia i nocy. Najczęściej jednak jest to pomoc oparta na mało naukowych fundamentach. Ludzie otrzymują ogromną dawkę dezinformacji medycznej podawanej przez celebrytów, agentki ubezpieczeniowe czy influencerów, których posty docierają do dużej liczby użytkowników. Poza tym strony antyszczepionkowców są zawsze darmowe, a naukowy żargon dla przeciętnego człowieka niezrozumiały, podczas gdy antynaukowe bzdury zwykle napisane są w łatwy, przystępny sposób. W dzisiejszym świecie poszukujemy szybkich rozwiązań, w związku z czym często nie weryfikujemy podanych informacji i zaczynamy w nie wierzyć.

W przypadku szczepionki przeciwko wirusowi SARS-CoV-2 powstanie rozmaitych wątpliwości i pytań wydaje się oczywiste. Szczepionkę tworzy się szybko ze względu na stres związany z pandemią i jej skutkami nie tylko zdrowotnymi, ale także bytowymi. Strach, niepewność czy zwątpienie są zrozumiałe, co powoduje, że ucieczka w proste wyjaśnienia przychodzi jeszcze łatwiej. Sytuacja ta tworzy grunt pod szybkie rozprzestrzenianie się teorii spiskowych związanych również ze szczepieniami na koronawirusa, a jej skutkiem może być narastająca niechęć do zaszczepienia się. Odgórnym rozwiązaniem tej kwestii mogłyby być przepisy zabraniające publikowania teorii spiskowych na temat szczepień i COVID-19. Taki postulat zaproponowała rządowi Borisa Johnsona brytyjska Partia Pracy. Zakłada on nakładanie kar finansowych na portale społecznościowe, które publikowałyby antynaukowe teorie.

W Polsce edukacja w zakresie szczepień praktycznie nie istnieje. Jednym z powodów są względy finansowe – nikt nie będzie przeznaczał pieniędzy na coś tak błahego jak edukacja, kiedy mamy milion innych, ważniejszych potrzeb (np. czołgi, rakiety i inne militaria), a politykom partii rządzącej w walce z wirusem nieraz bliżej do teorii antyszczepionkowych czy pięciu „zdrowasiek”.

Gdzie szukać informacji o szczepieniach?

Informacje na temat szczepień powinny być ogólnodostępne, a edukacją w tym zakresie powinno zajmować się państwo. Z tym ostatnim jest raczej gorzej niż lepiej. Na przełomie 2018 i 2019 r. Główny Inspektor Sanitarny oraz Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny (NIZP-PZH) ruszył z kampanią społeczną #zaszczepieniBezpieczni. Z sześciu opublikowanych z tej okazji filmów edukacyjnych można uzyskać informacje na temat szczepień ochronnych. Warto również poświęcić uwagę profilowi Szczepienia.info (stworzonemu przez NIZP-PZH), który można znaleźć na Facebooku. Znajdują się na nim informacje na temat szczepień pochodzące od doświadczonych ekspertów i poparte naukowymi publikacjami.

W podejściu do szczepień potrzebujemy systemowej zmiany, edukacji i więcej środków finansowych. Potrzebujemy lepszego finansowania instytucji państwowych, tak aby każdy obywatel i obywatelka miała pewność, że w sytuacji kryzysowej (ale nie tylko) może na nie liczyć. Niezbędna jest również zmiana w procesie egzekwowania obowiązkowych szczepień dzieci. Z przytoczonych danych widać wyraźnie, że liczba rodziców uchylających się od tego obowiązku nieustannie rośnie i niestraszna jest im groźba kary finansowej (często i tak nienakładanej przez niedofinansowane organy państwa). Zamiast nakładania kar państwo powinno stworzyć program edukacyjny, którym zostaliby objęci wszyscy rodzice mający wątpliwości co do słuszności szczepień.


[1]* Łukasz Lamża. Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze,Wydawnictwo Czarne 2020, s. 27.