Press "Enter" to skip to content

Pracownice włókiennictwa z Bielska-Białej nie zagościły na kartach historii. Były… i jakoś zniknęły. Czas przywrócić o nich pamięć

„Robotnicy i Towarzysze” – tak zwracano się do robotników zakładów włókienniczych w Bielsku w odezwie związanej ze strajkiem w 1906 r. „Robotnice” pojawiły się tylko w jednym zdaniu, choć to one stanowiły połowę pracowników bielskiego włókiennictwa (a i tak jedynie ruch robotniczy podnosił kwestię ich równouprawnienia). Dlaczego więc znikły z tej historii?

Krosna i czerwony sztandar

Bielsko-bialski okręg włókienniczy powstał na styku Śląska i Małopolski. Bielsko i Biała na początku XX w. liczyły zaledwie po kilkanaście tysięcy mieszkańców, a w 1931 r. po 22 tys. W ich obrębie nie znajdowały się jeszcze osady stanowiące dziś dzielnice połączonego miasta (np. Aleksandrowice, Mikuszowice czy Komorowice), lecz przemysł włókienniczy zatrudniał już tysiące osób i stale potrzebował rąk do pracy, więc ściągał pracowników z okolicznych wiosek, odległych nawet o kilkanaście kilometrów.

W okręgu bardzo silną pozycję miał ruch socjalistyczny, zarówno polski, jak i niemiecki (ich współpraca była dość zgodna, co w międzywojennej Polsce stanowiło ewenement). Przykładowo w wyborach w 1928 r. socjaliści w Bielsku zdobyli 25% głosów, a w całym powiecie bielskim aż 50%. Ruch obudowany był siecią organizacji i instytucji: od spółdzielni spożywczych po domy robotnicze czy organizację młodzieżową „Siła”. W przeciwieństwie jednak do nieodległego Zagłębia Ostrawsko-Karwińskiego, gdzie na początku XX w. pojawił się związany z socjaldemokracją silny ruch kobiecy, do podobnego zjawiska nie doszło w Bielsku ani w Białej. Kobiet praktycznie nie widać ani w lokalnych władzach partii socjalistycznych, ani w Związku Zawodowym Robotników i Robotnic Przemysłu Włókienniczego.

Tak o tej sytuacji z czasów kształtowania się lokalnego ruchu robotniczego pisał historyk Andrzej Pilch: Społeczna rola kobiet w owym czasie nie sprzyjała zacieśnieniu wśród nich nawet zawodowej solidarności, a tym bardziej klasowej. Ten czynnik opóźniał z kolei rozwój wśród nich organizacji zawodowej i politycznej.

„O równe prawa!”

Podejmowano jednak próby aktywizacji kobiet. Wydawany w Bielsku „Robotnik Tkacki” 10 marca 1911 r. pisał: 

Przede wszystkiem nie jest parlament, choć się tak nazywa, na powszechnych wyborach oparty, bo wybierać mają prawo jak wiadomo tylko mężczyźni. Zaś druga połowa ludności, kobiety, prawa tego nie mają. (…) A zarazem nadszedł czas, by w podobny sposób jak w 1905 powstać i zażądać tego, czego nie zdobyto w 1905. roku, to jest prawdziwie powszechnego prawa wyborczego, prawa wyborczego dla kobiet.

Towarzysze i Towarzyszki! Zrozumcie, że nie masz prawdziwej wolności, jeśli połowa ludności jej nie ma, porzućcie wszystkie uprzedzenia, podźwignijcie się do prawdziwie demokratycznej myśli i stańcie obok siebie śmiało do walki o równe prawa. (…) A równouprawnienie to jest dążeniem demokratyzmu, jest wielkim krokiem ku udoskonaleniu społeczeństwa.

Oparciem ruchu kobiet w Zagłębiu Ostrawsko-Karwińskim były górniczki i żony górników mieszkające w skoncentrowanym okręgu przemysłowym. Młode pracownice bielskiego włókiennictwa dojeżdżały z nieraz odległych wiosek górskich i były skazane na wyzysk, przemoc seksualną oraz dominację konserwatywnej tradycji rodzinnej.

Tania siła robocza

Zacytujmy historyka Eugeniusza Kopcia, autora książki poświęconej bielskim włókniarzom w okresie Wielkiego Kryzysu: 

Przemysł włókienniczy był tą gałęzią produkcji, która zatrudniała największą ilość kobiet. Zjawisko to w sposób zasadniczy warunkowała występująca we włókiennictwie duża ilość stanowisk pracy nie wymagających wyższych kwalifikacji zawodowych – umiejętności, które można zdobyć w stosunkowo krótkim czasie. Okoliczności, że praca kobiet była tradycyjnie gorzej płatna, skłaniała przedsiębiorców do ich licznego zatrudnienia. Poza tym załoga złożona w większości z robotnic kobiet, jako elementu mniej ruchliwego pod względem organizacyjnym i politycznym, była wygodniejsza dla kapitalistów.

O wykorzystywaniu kobiet jako najtańszej siły roboczej świadczy fakt, że o ile w 1928 r. spośród 18 700 pracowników w przemyśle włókienniczym okręgu bielskiego robotnice stanowiły połowę zatrudnionych, to w kryzysowym 1932 r. było to już 60% spośród 15 tys. pracowników.

W okresie zapaści gospodarczej na początku lat 30. kobiety zarabiały średnio o 30% mniej od mężczyzn, a w firmach na peryferiach miasta jeszcze mniej (np. w zakładzie Plutzar i Brüll w Mikuszowicach aż o 40%). Choć wynikało to w dużej mierze z niższych kwalifikacji pracujących kobiet, okazuje się, że zarabiały one o wiele mniej od mężczyzn także na tych samych stanowiskach. Według oficjalnych statystyk w 1932 r. bielskie włókniarki zarabiały gorzej niż robotnice pracujące w przemyśle włókienniczym Częstochowy i Zagłębia Dąbrowskiego.

Ustawa z 1924 r. nałożyła na właścicieli przedsiębiorstw zatrudniających 100 i więcej kobiet obowiązek założenia żłobków dla ich dzieci. Do lat 30. w Bielsku na kilkanaście dużych firm powstały tylko dwa takie żłobki. Problem w tym, że większość kobiet i tak mieszkała daleko od zakładu, a, jak wskazywali wszyscy rozmówcy Kopcia, większość robotnic stanowiły osoby niezamężne lub niewychowujące małych dzieci.

Inspektorzy pracy wskazywali na fatalny stan urządzeń sanitarnych w zakładach, omijanie przepisów BHP czy brak jadalni. Kiepski był również stan „sypialń fabrycznych”, zwanych „szlofami”. Radni miejscy nie byli chętni do przeznaczania terenów pod budowę domów dla robotników w obrębie miasta (o co toczyli boje socjalistyczni radni) w obawie przed „proletaryzacją” Bielska.

Fabryczne życie…

Halina Krahelska, która jako inspektorka pracy badała m.in. sytuację pracownic w tym mieście, w swojej książce pt. Zdrada Heńka Kubisza pisała o bielskim „Medelhojzie” – domu noclegowym dla młodych robotnic, które po pracy nie miały jak wrócić pod Żywiec czy Wadowice: Tak to już jest w tym fabrycznym życiu. Taki urzędnik lub inżynier, to przez stróża przekaże tej lub owej dziewuszce, żeby się dobrze umyła po pracy; przyjdzie. 

Jedna z bohaterek książki, Tereska, tłumaczyła: Co się matce zdaje? Że może tak, jak dama, wybierać, odmówić, albo co jeszcze? Wszystko brednie. Za bramę pójdzie taka, co nie będzie chciała się zgodzić, jak temu na miłość się zbierze. 

Konsekwencji tej sytuacji doświadczyła sama Tereska: Lekarz siedział chwilę. Widząc jej twarz przy poruszaniu nóg i brzucha, zaryzykował od razu: – E, to po co było wołać? Pewno pani robiła sobie poronienie? (…) – Tak, panie doktorze. Prośba taka, aby pan doktor potwierdził mi jakąś chorobę – dla fabryki. Nawiasem mówiąc, kwestia aborcji w międzywojennym Śląsku stanowi tabu, podczas gdy było to powszechne zjawisko, o czym świadczą choćby zachowane akta sądowe np. w Cieszynie.

Warta uwagi jest także kwestia różnic kulturowych między Galicją a Śląskiem, mimo że przed 1918 r. należały one do tego samego państwa. Jeszcze w 1931 r. analfabetyzm na Żywiecczyźnie wynosił 20%, podczas gdy w okręgu  bielskim – poniżej 4%. Biorąc pod uwagę niską rolę przywiązywaną do nauki córek w rodzinach góralskich, znaczna część bielskich włókniarek była więc po prostu niepiśmienna.

Do głównych przyczyn pozostawania w cieniu i braku znaczącego zaangażowania społecznego robotnic w Bielsku można zatem zaliczyć: niskie kwalifikacje, brak wykształcenia, brak poczucia stabilizacji, utrzymane podporządkowanie wiejskiemu konserwatyzmowi czy dominację klerykalizmu w gorzej wykształconych środowiskach pracowniczych.

Czas zmian

Zmiany, choć powolne, nadeszły w latach 30. Działacz robotniczy Jan Hernik o robotnicach związanych z bielską chrześcijańską demokracją pisał: Ograniczały się do zbierania składek na msze i organizowały potańcówki w swoim lokalu. Czyli jednak potańcówki…

Gdy w 1936 r. wybuchł wielki strajk w Zakładach Przemysłu Lniarskiego „Lenko”, jak wspominał Hernik: Do strajku przystąpiły jednak wszystkie robotnice chadecji wbrew naleganiu  swego przywódcy.

Interesująca jest także przytoczona przez Hernika anegdota z tego protestu, która świadczyła o zmianach, jakie zaszły w społeczności bielskich włókniarek. 

Przewodniczący endecji w Bielsku Zajączek przyniósł w czasie strajku paczkę ulotek i wręczył ją robotnicy członkini swojego stronnictwa Porębskiej Annie i kazał je kolportować wśród robotników. W ulotkach tych pisano, że strajk wywołali Żydzi i była narysowana karykatura Żyda prowadzącego na sznurku robotnika do przepaści. Porębska te ulotki zaniosła do komitetu strajkowego i z oburzeniem pytała się, co z nimi zrobić. Gdy usłyszała odpowiedź, że sama powinna wiedzieć, jak w tym przypadku postąpić, wzięła całą paczkę ulotek i wrzuciła w kotłowni do pieca.

Bielsko-bialskie włókniarki zaistniały w przestrzeni publicznej dopiero w czasach PRL. Wciąż nie było im łatwo, ale były już wykształcone, mobilne i miały wolę walki o swoje, co pokazały w 1980 r. Ich historia nadal jednak nie została spisana. Książka Magdy Majewskiej o Łodzi pt. Aleja włókniarek wskazuje pewien trop…