Press "Enter" to skip to content

Migracja to życie

W ciągu ostatnich kilku lat wielu ludzi uciekło do Europy z terenów objętych działaniami wojennymi, przed reżimem, prześladowaniem, łamaniem praw człowieka, głodem i ubóstwem. Wyzwanie migracyjne odsłoniło jednak słabości europejskiego  systemu azylowego, czego skutkiem jest tragiczna sytuacja osób z doświadczeniem uchodźczym, skazanych na oczekiwanie na decyzję azylową w niehumanitarnych warunkach życiowych.

Szlak zachodniośródziemnomorski to zarówno droga prowadząca przez Morze Śródziemne do Hiszpanii kontynentalnej, jak i droga lądowa do enklaw hiszpańskich w Afryce Północnej, tj. Ceuty i Melilli. Na tym szlaku w drodze do Hiszpanii migranci przemieszczają się przez Maroko i Algierię. Szlak zachodnioafrykański to z kolei droga prowadząca głównie przez Maroko, Saharę Zachodnią, Mauretanię, Senegal i Gambię, skąd następnie przez wiele dni płynie się łodziami w kierunku Wysp Kanaryjskich na Oceanie Atlantyckim. Kolejny szlak, środkowośródziemnomorski, równie niebezpieczny, ciągnie się z Afryki Północnej przez Morze Śródziemnie. Jego punktem przesiadkowym jest Libia, a destynacją Włochy lub Malta. Chyba najbardziej znany jest z kolei szlak wschodniośródziemnomorski, czyli trasa: Irak, Syria, Afganistan, Pakistan (i nie tylko), następnie Turcja, a na końcu Grecja, Cypr oraz Bułgaria. W 2015 r. to ta trasa była tematem numer jeden w europejskich mediach. Ostatni jej odcinek to tzw. szlak bałkański.

Przepraszam, czy to już Europa?

Fale były tak wysokie, że każdy z nas na łodzi myślał, że to jego ostatnie chwile – krótkie spojrzenie z ukosa w oczekiwaniu na moją reakcję zdradza, że Hamza nie do końca wierzy w to, iż kogoś w ogóle interesuje ta historia. Ja byłam na wyspie chwilę, krótkie dwa tygodnie. Przyleciałam samolotem i miałam tę komfortową sytuację, że znałam termin powrotu do Polski. Słuchałam historii kobiet, mężczyzn i dzieci, zastanawiając się, czy nasze działania humanitarne mają jakikolwiek sens, a przede wszystkim: czy osoby, którym chcemy pomagać, tego właśnie oczekują. Hamza jest z Bliskiego Wschodu i część swojej młodości spędził na greckiej wyspie Lesbos, w Morii – istniejącym wówczas największym w Europie obozie dla osób z doświadczeniem uchodźczym. Dotarł do niego tzw. szlakiem wschodniośródziemnomorskim. Kilka tygodni przed pożarem, który całkowicie zniszczył ten obóz, przebywało w nim rotacyjnie do 24 tys. ludzi, a we wrześniu 2020 r., gdy obóz spłonął, w ciągu jednej nocy 13 tys. ludzi zostało pozbawionych nawet tej minimalnej ochrony, jaką dawał namiot. Hamzy już tam nie było, bo parę miesięcy przed pożarem został przeniesiony do Aten, gdzie po kolejnych miesiącach biernego oczekiwania, bez możliwości podjęcia legalnej pracy czy nauki, otrzymał wreszcie paszport. Kilka lat zajęło mu udowadnianie, że jest uchodźcą wymagającym ochrony międzynarodowej. Dzisiaj żyje i pracuje w Niemczech – w kraju, który przyjął 1,5 mln uchodźców z Syrii. Inni nie mieli takiego szczęścia i po pożarze zostali ewakuowani do kolejnego namiotowego obozu, tj. Kara Tepe, zwanego „Moria 2.0”, zbudowanego zaledwie w 5 dni i usytuowanego pomiędzy dwoma brzegami morza. 

Niedawno młoda kobieta pochodząca z Afganistanu, Maleka, która była w 8. miesiącu ciąży, w akcie desperacji dokonała samopodpalenia, ponieważ pomimo decyzji o przeniesieniu do Niemiec, lekarz zabronił jej wyjazdu z Grecji. Po przewiezieniu do szpitala w ciężkim stanie była przesłuchiwana przez policję, zaś prokurator postawił jej zarzuty narażenia innych mieszkańców obozu na niebezpieczeństwo w wyniku pożaru. Zapewne nie ma jednak większego niebezpieczeństwa niż zmuszanie ludzi do życia w warunkach, jakie panują w obozach namiotowych na wyspach greckich. Niebieskie napisy „UNHCR” (United Nations High Commissioner for Refugees – Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) na namiotach są niczym cios w policzek dla ludzi, którzy przypływając do „Twierdzy Europa”, marzyli o lepszym i bezpiecznym życiu na nowym lądzie. Obozy to nie domy – nie mają kluczy i nie można w nich bezpiecznie żyć. 

Czy wiesz, że zaraz utoniemy?

Państwo greckie postawiło w stan oskarżenia młodego mężczyznę z Afganistanu. Podczas przeprawy przez Morze Egejskie tuż przy wybrzeżu wyspy Samos ponton, którym płynął, rozbił się o skały. Jego sześcioletni syn umarł, a ciało zostało znalezione przez straż przybrzeżną. Ojciec chłopca szukał pomocy, lecz nikt mu nie wierzy. Zarzut państwa greckiego brzmi: narażenie dziecka na utratę życia i zdrowia przez podjęcie ryzykownej podróży przez morze. Mężczyźnie grozi do 10 lat więzienia. Na zdjęciach przedstawionych jako dowód, że ojciec mówi prawdę, ma być chłopiec z założoną kamizelką ratunkową. Nie jest do końca jasne, dlaczego Grecja zdecydowała się po raz pierwszy na tak rażące odstępstwo od wcześniejszego traktowania rozbitków-imigrantów. To chyba pierwszy przypadek w Unii Europejskiej, w którym żyjący rodzic zostaje postawiony przed sądem karnym za śmierć swojego dziecka poniesioną w dążeniu do lepszego życia w Europie. W Turcji, która przez Unię Europejską jest uważana za kraj bezpieczny, mężczyzna otrzymał dwukrotną odmowę azylu. Oznacza to, że bynajmniej nie jest ona krajem bezpiecznym, ponieważ od pewnego czasu deportuje uchodźców do Syrii pomimo tego, że Unia Europejska od 2016 r. płaci jej w transzach 6 mld euro (plus dodatkowe 700 mln euro wypłacone wiosną 2020 r.), aby uchodźcy mieli zapewnione bezpieczne schronienie. 

Współcześni piraci

Pomiędzy Libią a Włochami lub Maltą, czyli na szlaku środkowośródziemnomorskim, prowadzona jest prawdziwa wojna na morzu. Stawką nie jest jednak złoto, ale zdrowie i życie ludzi. Po jednej stronie znajdują się statki organizacji pozarządowych, a po drugiej libijska straż przybrzeżna, opłacana przez Unię Europejską w ramach umów ustanowionych w 2017 r., wraz z Unią Afrykańską i ONZ tworzącą wspólną grupę zadaniową ds. migracji. Miliardy euro kierowane w te rejony ze strony UE są opłatą za zatrzymanie migracji z krajów afrykańskich. W tym rejonie śmierć podczas niebezpiecznej podróży zdezelowaną łodzią jest najczęstsza. Nic dziwnego, że morze nazwano cmentarzyskiem. Łodzie wypływają z portu libijskiego, ale często nigdzie nie docierają. Ludzie uratowani przez takie organizacje jak Sea Watch potwierdzają historie, o których czytamy na pierwszych stronach zagranicznych dzienników: przemoc, tortury, gwałty, niewolnictwo – tego wszystkiego doświadczają osoby, które do Libii docierają. Nikt nie zostaje oszczędzony. Niektórzy wolą więc skoczyć do morza niż dać się złapać przez libijską straż przybrzeżną. Wysoką cenę płacą również pracownicy organizacji humanitarnych, którzy traktowani są jak przestępcy, a ich działalność jest kryminalizowana. Wielokrotnie słyszy się, że ich statki zostają „aresztowane” i przez wiele miesięcy dokują bezczynnie w portach, podczas gdy wiele osób tonie w zupełnej ciszy.

Wakacje z dreszczykiem

W 2015 r. w przeglądarkach najczęściej wpisywaliśmy: Uchodźcy na wyspach greckich, czy bezpiecznie jechać tam na wakacje? W kolejnych latach tych miejsc przybywa i zadajemy to samo pytanie m.in. o Maltę, Sycylię czy Wyspy Kanaryjskie. Na greckiej wyspie Kos turyści zapewne nie zdają sobie nawet sprawy z tego, że w głębi tego malowniczego zakątka znajduje się koszmarny dla życia obóz dla osób z doświadczeniem uchodźczym. Jak bardzo tragiczne są w nim warunki niech zobrazuje fakt, że ludzie w nim przebywający nie mogą mieć telefonów, którymi mogliby robić zdjęcia lub kręcić filmy. Dziennikarze, których w pobliżu namierzy straż graniczna lub policja, są zabierani na komisariat, a ich materiały niszczone. Unia Europejska bardzo się boi takich dowodów. 

Gra, która niszczy marzenia

Trzeba jednak pamiętać, że w ostatnich latach Grecy, Włosi czy Hiszpanie nie patrzą biernie na to, co dzieje się w ich krajach, lecz są jedynie częścią gier politycznych. A w nich człowiek przegrywa prawie zawsze. Serdeczność i otwartość mieszkańców wysp okalających szlak migracyjny zostały przyćmione sensacjami, brudami i polityczną bezdusznością. Człowiek zawsze ma wybór, czy człowiekiem pozostanie. To nie zwykli mieszkańcy stworzyli namiotowe obozowiska w swoich miasteczkach, to nie oni zmuszają ludzi do wielogodzinnego stania po jedzenie i korzystania z urągających zdrowiu sanitariatów typu toi toi przez wiele miesięcy, a nawet lat. O tym decydują politycy. Musimy jednak pamiętać, że to my wybieramy tych ludzi, aby nas reprezentowali. To jedna z niewielu decyzji, które są od nas w pełni zależne i od których często rozpoczyna się zmiana.

Dalej już tylko góry, czyli spotkajmy się wszyscy na Bałkanach

W ciągu ostatniej dekady jednym z najważniejszych skrzyżowań na szlaku bałkańskim stały się Serbia i Bośnia. Rosnąca liczba migrantów w tych krajach, w takich miastach jak Belgrad, Subotica, Kikinda, Šid, Velika Kladuša czy Bihać – została naznaczona niezliczonymi formami przemocy stosowanej przez policję i tzw. straż obywatelską. Udokumentowana wieloletnia przemoc wobec osób z doświadczeniem uchodźczym na zewnętrznych granicach Unii Europejskiej powoli dociera do świadomości. Tzw. szlak bałkański to, po morskiej podróży, najcięższy etap w trakcie migracji, na którym wiele osób umiera na skutek nieszczęśliwych wypadków. Na terenach leśnych wciąż można natrafić na miny lądowe, które pozostały tam od czasów wojny w byłej Jugosławii. Niebezpieczne są też szlaki górskie i zdradliwe nurty rzek. Najbardziej jednak boli przemoc, jakiej na niewyobrażalną skalę doświadczają osoby, które zostają złapane przez straż graniczną lub policję. Do prześladowań na tle narodowościowym i wyznaniowym oraz do przemocy seksualnej dochodzą kradzieże mienia, niszczenie telefonów, palenie ubrań, brak dostępu do jedzenia i picia oraz brak możliwości skorzystania z sanitariatów. Po wielogodzinnych torturach ludzie w drodze zostają nielegalnie wydaleni z Chorwacji poprzez push back do Bośni lub w procedurze push backu łańcuchowego od Włoch po Austrię i Słowenię do Chorwacji, a stamtąd do Bośni.  

Push back to nieformalne wydalenie (bez zachowania odpowiedniej procedury) osoby lub grupy do innego kraju. Sytuacja ta jest sprzeczna z terminem „deportacja”, która jest przeprowadzana w ramach obowiązującego w danym kraju prawa i zawartych między państwami umów. Push back to nielegalne działanie policji polegające na łamaniu przepisów i konwencji międzynarodowych związanych z prawami człowieka. Push back łańcuchowy jest analogiczną sytuacją, z tym że uczestniczy w nim kilka państw. Osoba, która przedostała się do Włoch przez Bośnię, Chorwację czy Słowenię i po drodze nie złożyła w żadnych z tych państw wniosku o ochronę międzynarodową, a zrobiła to we Włoszech, teoretycznie ma prawo w nich zostać do czasu jego rozpatrzenia. Jednak według raportów aktywistów monitorujących przemoc na zewnętrznych granicach Unii Europejskiej policja włoska aresztuje taką osobę, a następnie przewozi ją do Słowenii, gdzie oddaje się ją Chorwatom, którzy nielegalnie wydają ją do Bośni. Takich historii są tysiące. Push back działa więc przeciwnie do deportacji, której procedura jest jawna i podczas której wydawane są stosowne dokumenty, od których można złożyć odwołanie. Oznacza to, że każdy z krajów Unii Europejskiej, który bierze udział w tym procederze, łamie ustanowione przez siebie najważniejsze prawo chroniące osoby prześladowane, czyli tzw. zasadę non-refoulement. Odnosi się ona do wszystkich, niezależnie od statusu prawnego, i stanowi kluczowy element zakazu stosowania tortur i innego okrutnego, nieludzkiego lub poniżającego traktowania bądź karania ludzi, którzy w nieuprawniony sposób znaleźli się w danym państwie. Wspomnianą osobę, która przedostała się do Włoch i która została poddana nielegalnej procedurze tzw. wypchnięcia (czyli push backowi) i zawrócona do Bośni, pozbawiono możliwości rozpoczęcia ścieżki azylowej we Włoszech, a na terenie Chorwacji poddano ją torturom.    

Unia Europejska płaci wiele milionów euro, aby zatrzymać migrację na tzw. szlaku bałkańskim, skazując ludzi na życie poniżej minimum socjalnego i pozbawiając ich wszelkich praw człowieka. Pieniądze, które przekazywano m.in. Międzynarodowej Organizacji do Spraw Migracji (IOM) to według Komisji Europejskiej kwota rzędu 88 mln euro plus dodatkowe 3,5 mln euro w styczniu 2021 r., po pożarze w obozie namiotowym w przygranicznej miejscowości Lipa w Bośni. To niewyobrażalna hipokryzja. Obozy, które prowadzą organizacje partnerskie (w tym IOM) na terenach Serbii i Bośni są nieustannie krytykowane przez obrońców praw człowieka. Mimo tak ogromnego budżetu nie wiadomo w zasadzie, dlaczego w prowadzonych przez te organizacje obozach ludzie muszą spać w dwie osoby na jednej pryczy. Zdarza się, że całe rodziny, nielegalnie wydalane do Bośni lub Serbii, po powrocie muszą koczować przed obozem bądź ośrodkiem przez kilka dni, dopóki nie znajdzie się dla nich miejsce. Wynajmowane są firmy ochroniarskie, których pracownicy znęcają się fizycznie nad mieszkańcami. Całości dopełnia racjonowanie żywości oraz brak jakiejkolwiek intymności – takiej zwyczajnej, ludzkiej.

Najbardziej tragiczne jest jednak to, że nikt nie mówi do ludzi w drodze, lecz każdy mówi za nich. Wydaje się im rozkazy, traktuje jak rzeczy i przenosi z miejsca w miejsce. Mówi się do nas, ale nie o nich, tylko o „problemie”, „kryzysie”, „fali” itp. To sposób na to, aby każdy z nas czuł się lepiej – jeżeli ludzi w drodze pokaże się w takim świetle, łatwiej nam ich dehumanizować.