Press "Enter" to skip to content

Miasto od peryferii. Zdecentralizujmy miejską historię

Gdy myślimy o mieście, zazwyczaj od razu przychodzi nam do głowy widok jego centrum, rynku, ratusza. A gdyby zacząć od obrzeży, dzielnic, bez których to miasto by nie istniało?

W Katowicach nie ma bezrobocia. W Katowicach nie widać nędzy. Nie widać górników. Katowice mogą okazywać światu czyste ręce i schludne oblicze cnoty. (…) Wokół Katowic nieprzerwany ciąg miast i osad, skupiający na małej przestrzeni potężne procesy kapitalistycznej produkcji z mizernymi aktami robotniczego spożycia. Całe miasto żerujące jak polip na ogromie pracy, omotujące mackami szynków i sklepów, kin i cukierni wypłatę sobotnią. To dość ponury obraz z lat 30. ubiegłego wieku, tyle że zawierający sporo prawdy. W czasie rewolucji przemysłowej o randze miasta zaczęły bowiem decydować jego obrzeża, gdzie dymiły kominy fabryk i mieszkali ich pracownicy.

  1. Inne historie

Na przestrzeni wieków rola miast się zmieniała. Były siedzibą władcy, centrum handlu, a często nie różniły się od bogatszych wsi. Burze dziejowe XVII w. zniszczyły w znacznym stopniu sieć zasobnych śląskich miast. Gwałtowne zmiany w gospodarce regionu nastąpiły po aneksji Śląska przez Prusy w wyniku 3 wojen śląskich (1740–1763). W tym czasie Śląsk był biedną i kresową prowincją. Miast było niewiele i były one małe, jak pisał Norman J.G. Pounds. Odgórna industrializacja Prus wiązała się z aktywizacją produkcji manufaktur na wewnętrzny rynek, bezpośrednimi inwestycjami państwowymi oraz ograniczaniem importu, wpisując się w ramy dokonującego się w całej Europie przewrotu przemysłowego. I ten zwrot oznaczał zmianę funkcji miasta. Jak podkreśla Rafał Matyja, autor znakomitej książki Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością Rafał Matyja: Największą zmianę w funkcjonowaniu dziewiętnastowiecznego miasta wprowadza przemysł. Zwłaszcza tam, gdzie staje się dominującym elementem gospodarki.

Oczywiście to wszystko rodzi się z chaosu, przypominającego przedsionek piekła. Obserwator tych przemian Julian Marchlewski pisał: W porównaniu z innymi siedliskami przemysłu, zwłaszcza Zachodu, dwie cechy charakteryzują Górny Śląsk: ogromne skoncentrowanie przedsiębiorstw pod względem posiadania i skoncentrowanie na maleńkiej przestrzeni. Wprawdzie i na Zachodzie przemysł węglowy i hutniczy są w znacznym stopniu skoncentrowane, są to przedsiębiorstwa olbrzymie, a i skupienie pod względem przestrzeni bywa tu znaczne. Jednakże nigdzie nie powstała tam tak potężna magnateria przemysłowa i nigdzie nie ma takiego jaskrawego przeciwieństwa miejscowości na wskroś przemysłowych z bezpośrednio sąsiadującymi obszarami czysto rolniczymi. Toż ten Górny Śląsk nie ma ani jednego miasta wielkiego, ani jednego siedliska kultury, jakimi na Zachodzie są np. Dortmund, Duesseldorf, Kolonia, Liege, Birmingham, Manchester. Tu, na Śląsku przemysł opanował kraj rolniczy, z amerykańską szybkością powstały osady fabryczne, miasta, w których niepodzielnie, jak nigdzie, panuje business, nory prawdziwe, brudne i zaniedbane pod względem higienicznym i kulturalnym. I tuż, gdzie giną z oka kominy fabryczne, poczynają się rozłogi wielkich magnackich posiadłości.

  1. Centrum broni się przed dzielnicami

Robotnicy w tym świecie pracowali obok siebie, ale też żyli razem. Nie zasiedlali drogich centrów miast – do których właściwie ograniczały się górnośląskie ośrodki miejskie – lecz zamieszkiwali w osadach przemysłowych powstających obok nowych zakładów lub wyrosłych na bazie dawnych wiosek. Te pozbawione praw miejskich osady niejednokrotnie górowały liczebnie nad okolicznymi miastami. W okręgu przemysłowym w połowie XIX w. było ich 9, a w 1885 r. już więcej niż miast – 56 wobec 55. Rozwój sieci tramwajowej w konurbacji górnośląskiej wpływał przy tym na mobilność mieszkańców, oszczędzając czas przeznaczany przez nich na dotarcie do pracy, ale też zacieśniając więzi między tymi ośrodkami. Historyczka Maria Wanatowicz zwróciła uwagę, że w dużych skupiskach łatwiej rodziła się solidarność robotnicza, (…) wcześniej kształtował się wspólny model zachowań społecznych, obyczajów, kultury duchowej i materialnej, świadomość wspólnej pozycji społecznej, wspólnych interesów, własnej siły. O tym, jak to właśnie przemysł zdecydował o rozwoju miast, niech świadczą losy małego i urokliwego Strumienia, ominiętego przez falę industrializacji, czy Czechowic-Dziedzic, zawdzięczających mu swoje istnienie.

Ludzi z centrów miast ogarnął jednak lęk, aby mieszkańcy tych osiedli, osad, którzy zapewniali im zysk, nie weszli w buciorach na modne promenady. To dlatego tak uparcie niemieckie i niemiecko-żydowskie elity Bielska przeciwstawiały się pomysłom socjalistycznego posła Zygmunta Glücksmanna, walczącego o przyłączenie do miasta okolicznych obszarów wiejskich, aby pozyskać tanie tereny pod budowę domów dla robotników. Tej kwestii poświęcił wydaną w 1930 r. broszurę Wohnungsproblem in Polen (Problem mieszkaniowy w Polsce).

Mieszkańcy robotniczych osad uzyskali wpływ na politykę jeszcze przed I wojną światową za pośrednictwem socjaldemokracji. Z jednej strony oddolna presja, a z drugiej modne idee „uzdrowienia” miasta (niezbędne do utrzymania w zdrowiu robotników i potencjalnych żołnierzy) prowadziły do jego ucywilizowania. Niedostrzegalnym wielkim krokiem tworzącym społeczeństwo jest doprowadzenie do tysięcy domów mieszkalnych wody, gazu, elektryczności, włączenie ich do sieci kanalizacyjnej, wreszcie – zainstalowanie w nich telefonu – zauważa Matyja.

  1. Ludowa historia miast

Żartobliwie można stwierdzić, że jak w przedstawianej historii Polski dominuje historia elit, tak w dziejach miast skupiamy się na rynku i ratuszu. Jest w tym oczywiście część prawdy – wszak to centra decyzyjne. Tyle że ludowe osady, peryferia też miały swoją historię i często wdzierały się na ten rynek. Zdarzało się, że dawne osady wcielone do sąsiedniego miasta miały nawet bogatsze dzieje (przykład Lipin i Świętochłowic).

Obecnie zainteresowanie turystyką przemysłową, ochroną zabytków przemysłu sprzyja zachowaniu pamięci o tej dawnej funkcji miasta. Często jednak znikają przy tym z pola widzenia ówcześni ludzie, którzy pracowali przy rekonstruowanych maszynach (co niejednokrotnie było widać podczas Industriad). I to zaczyna się jednak zmieniać, o czym świadczy Muzeum Hutnictwa w Chorzowie, gromadzące także historie dawnych hutników.

Zainteresowanie losami dzisiejszych miejskich „peryferii” wzrasta również dzięki popularności mikrohistorii. Na Górnym Śląsku powstaje sporo książek poświęconych losom dawnych osad, dzisiejszych dzielnic. Problem w tym, że często koncentrują się na historii parafii, co dobitnie pokazuje, jak wciąż zbyt często poruszamy się w ramach ustalonych narodowo-kościelnych schematów. Moda na lokalne spacery organizowane przez miejscowych pasjonatów też pozwala wyjść poza centrum. Hobbystyczne strony internetowe niestety coraz częściej ograniczają się do historii „pocztówkowej”, niemniej pozwalają wczuć się w klimat okresu.

Gdzie więc konkretnie możemy szukać informacji o zapomnianych kartach historii naszych miast? Nawet oficjalne ich dzieje wydane w książkowej postaci mogą takich danych dostarczyć – choćby w kilku zdaniach, które łatwo pominąć przy lekturze, między jedną bitwą a drugim proboszczem. Wtedy warto iść za przypisem. Podrążyć temat, bo wskazówką może być kolejna książka lub archiwum. I nie zrażać się, że pozycja pochodzi np. z czasów PRL, bo po pobyciu się otoczki ideologicznej nowomowy (w sumie podobnej do tej narodowo-religijnej) możemy natrafić na perełki lokalnej historii. Ale książki z minionej epoki są też o tyle ważne, że wtedy zajmowano się także historią gospodarczą i społeczną, która jakoś nie może się obecnie przebić w obliczu historii stricte politycznej.

Dla tych z większym samozaparciem są archiwa. Z własnego doświadczenia wiem, ile czai się w nich pięknych lokalnych historii, które nie pasowały do oficjalnej linii ani kiedyś, ani obecnie. Przy czym dostęp do archiwów państwowych z ich lokalnymi oddziałami jest dość prosty. Pytanie brzmi: czego szukać? W archiwach wojewódzkich zazwyczaj znajdziemy przeciekawe wspomnienia, w ich oddziałach zachęcam do zaczynania od archiwów policyjnych, bo nie zanudzą, a poza obejmują sporą część życia społecznego, już łamiąc wcześniejsze ugrzecznione wizje.

No i w końcu żywa opowieść. Historie opowiadane na rodzinnych spotkaniach czy nawet snute przez kompana przygodnie spotkanego w lokalnym szynku.

Poznając historię swojego miasta, warto więc wyjść poza oficjalne koleiny myślenia – uznać jego wielokulturowość, wprowadzić do tych dziejów w należnym stopniu warstwy ludowe i po prostu zdecentralizować opowieść o mieście. A to wszystko jest możliwe dzięki książkom, archiwom i świadkom historii. Przy jednym zastrzeżeniu: konieczne jest przyjmowanie postawy krytycznej, wątpiącej, nawet mimo sympatii do źródła. Żeby nie powielać „jedynie słusznych opowieści”.