Press "Enter" to skip to content

Medycyna przyszłości – mariaż nowoczesności z tradycją?

Koronawirus SARS-CoV-2 uświadomił wielu jednostkom i całym grupom konieczność zmian w wielu sferach życia i postrzegania go w większym stopniu jako całość. Nie powinniśmy się oczywiście łudzić, że dzięki temu nastąpi przełom; że ludzie będą mniej egoistyczni, a technologia nas zbawi i wprowadzi do utopijnego świata przyszłości. Niemniej coraz więcej wskazuje na to, że wchodzimy właśnie w nową epokę medycyny. Dzieją się bowiem rzeczy spektakularne, a przyszłość właściwie ma miejsce już teraz.

Byle do przodu i zawsze w górę?

W ostatnich latach pojawił się pewien problem: w wielu krajach zachodnich, na przykład w USA, Wielkiej Brytanii, jak również w Polsce, odwróceniu ulega trend wzrostu oczekiwanej długości życia. Przyczyny są oczywiście różne, ale dominują wśród nich zapaść publicznej ochrony zdrowia, epidemia otyłości, nowotworów czy stale pogarszający się stan środowiska. Jest to kolejny cios zadany wizji liniowego rozwoju, w którym nasze społeczeństwa miały być już tylko zdrowsze i żyć w coraz lepszym świecie.

Być może jednak następuje swego rodzaju otrząśnięcie się z tego dość jednostronnego wyobrażenia i wchodzimy właśnie w okres ogromnych zmian. Pierwsze jaskółki widać już w Stanach Zjednoczonych wraz z początkiem prezydentury Bidena (wspominał o tym choćby Michał Zabdyr-Jamróz w numerze poświęconym zdrowiu). Bank Światowy stwierdza jednoznacznie: jeśli chodzi o finansowanie opieki zdrowotnej, celem nie powinien być powrót do stanu sprzed pandemii. Wyjście z kryzysu zdrowotnego, wraz z leczeniem skutków izolacji, będzie możliwe wyłącznie dzięki finansowaniu nie tylko nastawionemu na rozwiązywanie doraźnych problemów, ale także wybiegającemu daleko w przyszłość, które będzie przy tym bardziej solidarne i sprawiedliwe. Tak się składa, że przynajmniej częściową realizację tych intencji może ułatwić kilka zmian technologicznych o iście rewolucyjnym charakterze, które właściwie już są widoczne na horyzoncie.

Paradoksalne korzyści z pandemii

Pandemia ukazała nam wiele kwestii, które w najbliższych latach będziemy musieli szybko przyswoić, tak by zmienić się na lepsze. Być może najcenniejszą nauką jest niepodważalny fakt, że warto inwestować w badania biomedyczne.

Technologia mRNA powstawała na przestrzeni ostatnich 30 lat i choć nie brakowało środków na jej rozwój, to nie było możliwości sprawdzenia jej w warunkach, które ponad wszelką wątpliwość udowodniłyby jej gigantyczny potencjał. Owszem, prowadzono badania nad bazującymi na niej szczepionkami, które mogłyby pomóc w zapobieganiu wirusom HIV/AIDS, Ebola, Zika, a także wielu nowotworom (np. sporej liczbie rodzajów czerniaków), ale były one rozproszone, a finansowanie nie zawsze było dostateczne; problem stanowiły też często kwestie proceduralne. Wraz z powodzeniem szczepienia przeciwko SARS-CoV-2 ewentualne wątpliwości co do zasadności inwestowania w tę technologię mogą zniknąć, a to będzie oznaczało zielone światło dla kolejnych badań i, być może, przeznaczenie na nie ogromnych środków.

Wyeliminowanie wymienionych i potencjalnie wielu innych chorób rzecz jasna oznaczałoby ogromny krok naprzód. Pokonanie nowotworów, jednej z największych plag naszych czasów, to Święty Graal medycyny. Szczepionki mRNA, rozwijane przez lata, również w Polsce przez naukowców z Uniwersytetu Warszawskiego, w dużej mierze właśnie temu miały służyć. Ostatnie badania potwierdzają też użyteczność technologii RNA w terapii chorób autoimmunologicznych i genetycznych, takich jak stwardnienie rozsiane czy rdzeniowy zanik mięśni (SMA). Na tym nie koniec: istnieją już leki na bazie tej technologii, niebędące szczepionkami, które zwalczają… podwyższony poziom cholesterolu we krwi. Wykorzystują one właściwie odwrotny mechanizm niż w przypadku szczepionek. Podczas gdy szczepionki sprawiają, że organizm zaczyna produkować białka służące rozpoznawaniu wirusa przez układ odpornościowy, w przypadku leków takich jak inklisiran organizm blokuje produkcję białka odpowiedzialnego za wzrost stężenia cholesterolu.

Więcej przedsiębiorczego państwa w medycynie

Oczywiście w dłuższej perspektywie oznacza to eliminację bądź przynajmniej znaczące ograniczenie najbardziej dotkliwych chorób, z jakimi wciąż musimy się mierzyć. Co jednak najistotniejsze w tej układance, nie można pozwolić na to, by koszty leczenia przy użyciu tych środków szybowały w górę. Nie można dopuścić do sytuacji analogicznej do tej z USA, gdzie co czwartego cukrzyka nie stać na zakup insuliny. W połączeniu z faktem, że system medyczny w tym kraju jest w znacznej mierze prywatny, oznacza to, że ludzie po prostu umierają na chorobę, którą właściwie można w pełni kontrolować. Dlatego też sama rewolucja medyczna nie musi automatycznie oznaczać poprawy dobrostanu całych społeczeństw. Oczywiście tak być powinno, tym bardziej że technologia ta nigdy by nie zaistniała, gdyby nie finansowanie ze środków publicznych. Odstąpienie jej nigdy jednak nie powinno być całkowite.

Zastosowanie inżynierii genetycznej w medycynie może być zresztą znacznie szersze. Oprócz niej trwają bardzo zaawansowane prace nad medycznymi zastosowaniami nanotechnologii, robotyki, modelowania matematycznego i sztucznej inteligencji w medycynie czy w końcu telemedycyny. Szczególnie rozwój tej ostatniej znacznie przyspieszył właśnie dzięki pandemii. W Polsce przed każdą z tych dziedzin rysują się obiecujące perspektywy – mamy doskonałych specjalistów i odpowiednią bazę, na której powinniśmy je rozwijać. Idealnym przykładem jest chociazby rodzina robotów kardiochirurgicznych Robin Heart, która wykorzystuje wiedzę zgromadzoną w Polsce od czasów Zbigniewa Religi, a także tworzone na śląskich uczelniach doskonałe zaplecze techniczne i know-how.

Innowacje albo tradycja? Fałszywa alternatywa!

Zaawansowane technologie to jednak niejedyny kierunek rozwoju. Coraz częściej sięgamy także po liczącą setki, jeśli nie tysiące lat wiedzę medyczną znaną kulturom z całego świata. Akademia coraz bardziej docenia możliwości, jakie daje nam przyroda.

Na przykład w ostatnich latach widać rosnące zainteresowanie dość niedocenianą dziedziną wiedzy, w której potencjalnie kryje się mnóstwo możliwości, także związanych z medycyną. Chodzi o mykologię – naukę o królestwie grzybów. Według szacunków samych mykologów do tej pory odkryto zaledwie 6–8% wszystkich gatunków. Tymczasem nawet te, które znamy, wykazują o wiele ciekawsze właściwości, niż zwykliśmy sądzić. Na przykład do niedawna pokutował mit na temat grzybów jadalnych, jakoby nie miały one żadnych znaczących wartości odżywczych, a korzyści z ich spożywania polegały wyłącznie na walorach smakowych. Dzisiaj wiemy już, że grzyby posiadają mnóstwo cennych właściwości, a w dodatku ciągle odkrywamy nowe. Jednak dopiero zaczynamy poznawać nie tylko kulinarne, ale i medyczne możliwości grzybów. Narody Azji wiedziały o nich znacznie wcześniej, stosując m.in. soplówkę jeżowatą, wrośniaka różnobarwnego (już teraz wykorzystywanego do produkcji leków przeciwnowotworowych), twardnika japońskiego (znanego również jako shiitake) i wiele innych. Dość skromne do tej pory zainteresowanie grzybami jest o tyle dziwne, że kilka z nich, często dość przypadkowo, zyskało w medycynie duże znaczenie. Jeden z najważniejszych leków w historii, penicylina, jest uzyskiwany przy użyciu pleśni Penicillium. Wydaje się całkiem prawdopodobne, że dzięki innym grzybom byłoby możliwe stworzenie nowych generacji antybiotyków, które pomogłyby nam w zwalczaniu bakterii antybiotykoopornych, które wymienia się wśród najpoważniejszych zagrożeń zdrowotnych przyszłości.

Już teraz leków pochodzących z grzybów używa się do obniżania poziomu cholesterolu, zapobiegania odrzucaniu przeszczepów czy w leczeniu niektórych nowotworów. Do tego pozyskiwana z grzybów psylocybina doskonale sprawdza się w psychoterapii, leczeniu depresji, zespołu stresu pourazowego i uzależnień. Jest niemal pewne, że większe pieniądze skierowane na badania w tej dziedzinie doprowadziłyby do przełomowych wyników i pomogłyby nam tworzyć tanie, pozyskiwane etycznie, niezwykle skuteczne leki. Spora liczba wspomnianych przeze mnie substancji powstała na bazie wymienionych wyżej grzybów znanych w tradycyjnej medycynie Chin czy Japonii. Oczywiście to tylko przykład, którym chciałem zilustrować szersze zjawisko. Wyobraźmy sobie choćby, ile potencjalnych medycznych skarbów kryją w sobie rośliny we wciąż słabo zbadanych lasach tropikalnych. Być może jest to kolejny powód, dla którego jeszcze bardziej powinniśmy je chronić.

Czyżby więcej fałszywych alternatyw?

Te dwie drogi rozwoju medycyny mogą się doskonale uzupełniać. Taki obraz przyszłości w szerszej perspektywie wydaje się konieczny, by przetrwanie ludzkości było w ogóle możliwe. Z jednej strony, dlaczego mielibyśmy rezygnować ze zdobyczy nauki w obliczu potencjalnie katastrofalnych zmian, które już mają miejsce? Z drugiej: dlaczego mamy wierzyć, że sama nauka nas zbawi, skoro już wielokrotnie widzieliśmy, jak zawodziła w rozwiązywaniu bardziej złożonych problemów? Może warto szukać czegoś pomiędzy technoutopią a ruchami proponującymi radykalny powrót do natury? Być może rzeczywiście potrzebujemy trochę utopijnego myślenia, ale takiego, które łączyłoby elementy tych dwu skrajności? Być może  podejścia te są do pogodzenia ze sobą, a wręcz będą się uzupełniać. Przede wszystkim oba mają, czy przynajmniej mogą mieć, właściwie zbieżne cele. Przykładowo: po co mielibyśmy wybierać między energią jądrową a odnawialnymi źródłami energii, zaawansowaną technologią a tradycyjnymi rozwiązaniami technicznymi czy supernowoczesną biotechnologią a wiedzą o przyrodzie znaną od wieków?