Press "Enter" to skip to content

„Ja jem plastik, it’s fantastic!”

W latach 90-tych ubiegłego wieku, dla żartu, zmieniłam słowa popularnej piosenki z: „I am plastic, it’s fantastic”, na: „Ja jem plastik, it’s fantastic”. Pomysł, że plastik jest podstawą wyżywienia ludzkości nie przyszedł do głowy nawet autorom powieści science-fiction. A jednak… ten absurd może w szybkim tempie przeobrazić się w horror rzeczywistości i to my, ludzie, jesteśmy jego reżyserami.

Nowy wspaniały świat, czyli ludzkość w niedalekiej przyszłości

Rok 2050, niedzielny, rodzinny posiłek.

– Mamusiu, co dziś na obiad?

– Same pyszności, kochanie: zupa polietylenowa z kawałkami polichlorku winylu, nylonowe, słone kiełbaski, a na deser anilana z pianką styropianową na słodko (oczywiście z dodatkiem aspartamu).

Rok 2050, z pamiętnika pewnej Ziemianki.

Wydawało się, że ludzkość jest skazana na zagładę, ale jak zwykle wyszliśmy z tego kataklizmu obronną ręką. Nie wszyscy, rzecz jasna. Przetrwali jedynie osobnicy genetycznie zmodyfikowani, którym, dzięki inżynierii genetycznej, wprowadzono geny pochodzące od larw mola woskowego i chrząszcza mączniaka. Nasze organizmy zaczęły produkować enzymy rozkładające plastik i styropian. Wszyscy niezmodyfikowni wymarli, dzieląc los większości roślin i zwierząt. Zapasy pożywienia są ogromne, cząsteczki jedzenia pływają w oceanach i unoszą się w powietrzu, a miliardy ton zalegają na wysypiskach śmieci. Nie wiadomo kiedy to skonsumujemy, jako że na całej planecie jest nas zaledwie kilkanaście tysięcy. Nie ma żadnych drapieżców, pławimy się w pożywieniu jak owsiki w jelicie grubym. Po prostu raj na Ziemi.

Tu i teraz czyli ludzkość w okowach konsumpcji

Jest rok 2020, a konsumpcyjne szaleństwo trwa. Reklamy radzą, co kupić i ile kupić, aby zaoszczędzić. Dowiadujemy się, że kupując w pewnym sklepie pięć telewizorów, ten piąty dostaniemy za darmo, bowiem telewizor full HD ileś tam cali, to jest coś, bez czego życie nie jest możliwe. Reklamy przekonują, że korzystanie z komputera najnowszej generacji jest nam absolutnie niezbędne do życia, w przeciwnym razie jesteśmy passé (jaskiniowcy po prostu!). Mówią też, że woda prawdziwie źródlana jest dostępna jedynie w marketach, gdzie zapakowana w plastikowe pojemniki czeka na nas i im więcej baniaczków kupimy, tym mniej zapłacimy. Rządzący twierdzą, iż zakupowe szaleństwo napędza gospodarkę naszej ojczyzny i tak kręci się to złowieszcze koło: produkcja→konsumpcja→produkcja→konsumpcja… I wszyscy uczestniczymy w tym chocholim tańcu, ciesząc się, że rośnie PKB. Co tam zbliżająca się katastrofa klimatyczna… To po prostu bzdury, którymi nas straszą niewydarzeni naukowcy.

Przecież jest tak pięknie! Sklepy pełne dóbr, wszystkie produkty opakowane w gustowny plastik, ogromny wybór towarów. Nieważne, że każda z kilkunastu rodzajów szynek (wiejska, swojska, babuni, dziadunia, z pieca, spod pieca…) zalegających sklepowe półki ma ten sam gumowy smak (może producenci zaczynają nas już przyzwyczajać do przyszłych, plastikowych dań?). Z całą pewnością wędlina nie zostanie w całości wykupiona, czyli znaczna jej część zostanie zutylizowana (a afrykańskie dzieci umierają z głodu!), To samo dotyczy mięsa, pieczywa, jajek, mleka, owoców i warzyw. Mamy oszałamiający wybór papierów toaletowych, trzy- lub więcej warstwowych, pachnących, nasączonych olejkami, gładkich lub perforowanych, czasami we wzorki, a przecież nie da się ukryć, że bez względu na rodzaj użytego papieru, kupa i tak ma swój własny zapach i koloryt. Zakupione przez nas sprzęty AGD są niezdatne do użytku zaraz po okresie gwarancji; meble rozpadają się po przeniesieniu do innego pokoju; „przeterminowane”, bo wyprodukowane w 2019 roku, samochody, są sprzedawane z kilkudziesięciotysięczną zniżką. Przykłady konsumpcyjnych absurdów można by mnożyć w nieskończoność.

Nie należy też zapomnieć o opakowaniach, których zadaniem jest przyciągać wzrok potencjalnego klienta, wabić go, wołać niemalże: „Kup mnie, kup!”. A tu królują tworzywa sztuczne, jako że właściwe przechowywanie produktów spożywczych i nie tylko jest możliwe jedynie w plastiku. Mam swój ulubiony gatunek herbaty i od jakiegoś czasu jest ona poczwórnie zabezpieczona przed utratą aromatu. Prawdopodobnie producent uznał, że kupiłam ją nie po to aby ją zaparzyć i wypić, ale chcę ją przechowywać jako dar dla przyszłych pokoleń (może wypiją do plastikowego posiłku?). Torebki są upakowane w tekturowym pudełku, pudełko jest okryte folią aluminiową i włożone do kolejnego tekturowego pudełka otoczonego szczelnie celofanem. Gdy robię zakupy, to nadal (często, niestety) obserwuję osoby, które pakują jedno jabłko do woreczka foliowego, trzy gruszki do drugiego woreczka, paczkę masła do trzeciego woreczka itd. (może robią zapasy na ten 2050 rok?), a do kasy podchodzą z ośmioma reklamówkami. Wtedy serce mi się kraje, bo oczyma duszy widzę te morskie ssaki umierające z powodu połknięcia kilogramów plastiku i krążące w moim organizmie plastikowe mikrocząsteczki.

Chwilę później (o zgrozo!) zaczynam z rozczuleniem wspominać czasy PRL-u, gdy na zakupy chodziło się z własną, szmacianą siatką; produkty spożywcze dobrze się przechowywały, mimo braku plastikowej osłony; szynka pojawiała się na stole tylko w święta i była zjadana do ostatniego kawałeczka; chleba nie wyrzucało się do śmieci (zgodnie ze słowami poety: „Do kraju tego, gdzie kruszyną chleba…”); lodówka działała 20 i dłużej lat; pończochy i rajstopy oddawało się, za grosze, do repasacji; a sąsiadka za niewielkie pieniądze (nie musiała rejestrować działalności gospodarczej) przerabiała starą sukienkę na wystrzałową kreację sylwestrową. Dzieci w Afryce też wtedy umierały z głodu, ale przynajmniej nie miałam z tego powodu poczucia winy, bo nikt nie marnował, zdobytej z ogromnym trudem, żywności.

Powiedz mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś

Jako że nie jesteśmy organizmami samożywnymi i aby żyć musimy jeść (a wcześniej uśmiercić inny organizm), dodam jeszcze parę słów o produkcji żywności. Przemysłowa hodowla zwierząt rzeźnych znacząco wpływa na ocieplenie ziemskiego klimatu, a to, jak są traktowane przed śmiercią te zwierzęta, można określić krótko – zwierzęce obozy zagłady. A przecież można je hodować w tak zwanych agrolasach i wtedy przed śmiercią będą miały radosne życie, a taka hodowla wręcz zmniejsza cieplarniany efekt. Można też zainwestować w rozwój i udoskonalanie hodowli mięsa in vitro. Moglibyśmy mieć tony jedzenia bez obawy zakażenia się ptasią grypą, świńską grypą czy chorobą szalonych krów i na zawsze zlikwidowalibyśmy zwierzęce obozy śmierci.

Kolejnym problemem, który należy mieć na uwadze, jest stałe zwiększanie powierzchni obszarów rolniczych kosztem lasów, bowiem roślinność leśna łagodzi klimat planety. Więcej pól uprawnych oznacza mniej lasów, a więc dalszy spadek poziomu wód gruntowych (susze), erozję gleby czy wzrost siły wiatrów. Pamiętajmy też, że nawozy i środki ochrony roślin prowadzą do skażenia gleby i wód powierzchniowych oraz, jak wszystkie ludzkie działania, do wymierania gatunków, w tym, tak ważnych dla biosfery, owadów zapylających. Kiedy już wyginą te owady i rośliny owadopylne przestaną się rozmnażać i zabraknie pożywienia dla większości ziemskich, cudzożywnych organizmów, pozostanie już tylko plastik. Oczywiście na genetyczną modyfikację stać będzie niewielu – milionerzy, politycy, celebryci… a reszta ludzkości będzie już tylko milczeniem (wiecznym).

Kiedy w latach 90-tych ubiegłego wieku, dla żartu, zmieniłam słowa popularnej piosenki z: „I am plastic, it’s fantastic”, na: „Ja jem plastik, it’s fantastic”, nie przypuszczałam, że mogą się one okazać słowami wieszczymi. Mimo wszystko, życzę państwu smacznego (póki jest co smakować) i, na przekór faktom, mam nadzieję, że okażę się być fałszywą Kasandrą.