Press "Enter" to skip to content

Czekając na Teslę dla mas

W 2020 r. znacząco wzrosła liczba samochodów elektrycznych w Europie. W Polsce „elektryki” wciąż jednak uchodzą za luksus. Czy modele Tesli staną się kiedykolwiek autami dla mas, niczym swojskie dziś Golfy, Pandy czy Passerati? 

Zanim auta elektryczne staną się powszechne, będą musiały stać się tańsze. Obecnie są na ogół droższe od samochodów z silnikiem spalinowym. Tesla Model 3 kosztuje prawie 200 tys. zł, a Renault Zoe, jeden z popularniejszych modeli elektrycznych w Europie, 124 tys. „Elektryki” są droższe głównie z powodu kosztu baterii. Szacuje się, że to aż 1/3 ich ceny. Producenci dążą do tego, by ją obniżyć, a produkcję baterii uczynić tańszą. Wprawdzie w przeciągu ostatnich 10 lat jej koszt spadł o 89%, jednak nadal jest on wyższy od kosztu silnika spalinowego. 

Jan Wiśniewski z Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych oczekuje, że ceny w większości segmentów wyrównają się mniej więcej do końca 2023 r.: 

Już teraz w przypadku niektórych modeli premium cena auta elektrycznego jest porównywalna do ceny samochodu konwencjonalnego. Przy zakupie pojazdu warto jednak analizować nie tylko samą cenę zakupu, ale całkowity koszt posiadania. O ile samochody elektryczne na etapie zakupu są dziś w większości droższe niż konwencjonalne, o tyle sytuacja ta zmienia się na etapie eksploatacji. To ona, wraz z niższymi kosztami energii, sprawia, że całkowity koszt posiadania już dziś może być równy. 

Koszt posiadania zależy oczywiście od ceny prądu, która w Polsce w ostatnim czasie niestety rośnie. Jeśli jednak ktoś posiada w domu własną instalację fotowoltaiczną, to cena będzie niższa lub w ogóle spadnie do zera. Zakładając ładowanie z sieci, można szacować, że koszt przejechania 100 km autem elektrycznym będzie wynosić około 9,45 zł (przy zużyciu energii na poziomie 15 kWh/100 km i koszcie kWh w wysokości 63 gr). Dla porównania: przy średniej cenie litra benzyny w wysokości 5,20 zł i spalaniu 8 litrów na 100 km ten sam koszt auta benzynowego wynosi 42 zł. Rocznie, przy założeniu przejechania 15 tys. km, koszt ładowania elektrycznego wynosi 1417 zł, a benzynowego 6300 zł. 

9 tys. euro dotacji na auto

Rządy w Europie znacząco dotują zakup samochodów elektrycznych, by zachęcić ludzi do ich nabycia. Przykładowo w Niemczech taka dotacja wynosi aż 9 tys. euro. W USA z kolei nabywcom „elektryków” przysługuje system ulg podatkowych, co motywuje konsumentów do zakupów zwłaszcza małych, tanich modeli. Po niektóre z nich ustawiają się długie kolejki. Według doniesień dziennika „Handelsblatt” na elektrycznego Volkswagena E-up! jeszcze niedawno trzeba było czekać aż 9 miesięcy. 

Nabywcy samochodów elektrycznych w Polsce również mogą liczyć na pewne korzyści, choć nie aż tak duże, jak za Odrą. Kierowcy „elektryków” mają możliwość jechania buspasem, a zakup auta jest zwolniony z akcyzy, co przekłada się na nieco niższą cenę. W wielu miastach w strefach płatnego parkowania samochodem elektrycznym parkuje się za darmo. W 2020 r. można było skorzystać z programu dotacji do zakupu „elektryka” – jej maksymalna wysokość wynosiła 18 750 zł. Program nie przełożył się jednak znacząco na wzrost popularności pojazdów z napędem elektrycznym. Sceptycznie ocenia go Jan Wiśniewski:

Dotychczasowe programy dotacji nie były dostosowane do warunków rynkowych. W połączeniu z warunkami pandemicznymi w 2020 r. nie przyniosły rezultatów. Z jednej strony minusem była zbyt niska kwota dotacji, a z drugiej zakładano bardzo niski limit maksymalnej ceny pojazdu. To sprawiło, że dotacją nie objęto wiele modeli aut elektrycznych, nie tylko z segmentu premium. Problemem były również skomplikowane procedury, programem nie objęto leasingu czy wynajmu długoterminowego, zastosowano również surowe wymagania dotyczące korzystania z pojazdu. Rząd zapowiedział optymalizacje systemu wsparcia, nie wiadomo jednak, kiedy miałyby one wejść w życie. Oczekujemy, że może to się stać w drugiej połowie 2021 r.

Ekoluksus dla bogatych?

W praktyce auta elektryczne wciąż często są luksusem dla bogatych, którzy mogą się chwalić, że chronią środowisko, i czuć dobrze, że żyją ekologicznie. Nabywcy „elektryków” nierzadko mają dwa auta: jedno, elektryczne, do jazdy po mieście, i drugie, spalinowe, na dłuższe trasy. Mieszkają w domach, więc mogą je łatwo ładować. Jeśli ktoś nie ma domu wolnostojącego, np. mieszka w bloku, jest to spory problem. Stacji do ładowania jest wciąż mało, a te nieliczne są położone w niewygodnych lokalizacjach, oddalonych od miejsca zamieszkania. 

Dziś w Polsce na jeden punkt ładowania przypada 15 samochodów z napędem elektrycznym. Na tle większości UE jest to niezły wynik, ale nie wynika on z tempa rozbudowy infrastruktury, lecz z niewielkiego parku samochodów niskoemisyjnych. Wraz z dynamicznym wzrostem liczby samochodów elektrycznych powinno się w pierwszej kolejności rozwijać strukturę ładowania. Obecnie mamy 1410 ogólnodostępnych stacji. Te liczby muszą rosnąć – mówi Jan Wiśniewski. 

Nie wiadomo, jak transformacja produkcji od samochodów spalinowych do elektrycznych wpłynie na rynek pracy. W niektórych regionach Polski, np. na Śląsku czy w Wielkopolsce, branża automotive jest ważnym pracodawcą – jest mocno uzwiązkowiona, a miejsca pracy cieszą się dobrą opinią co do swojej jakości. Koncern Volkswagena niedawno jednak ogłosił redukcję zatrudnienia o 5 tys. osób. Związkowcy obawiają się o pracę w fabrykach.

Innym zawodem, który z czasem może odejść do lamusa, jest mechanik. Samochody elektryczne wymagają mniej napraw niż spalinowe. Może to stanowić zagrożenie dla modeli biznesowych dilerów samochodowych, którzy często czerpią wysokie zyski ze sprowadzenia autoryzowanych serwisów samochodów danej marki. 

Układ napędowy samochodu spalinowego jest złożony z kilku tysięcy części, zaś samochodu elektrycznego tylko z ok. 20. W konsekwencji samochody elektryczne są znacznie bardziej niezawodne i wymagają niższych nakładów serwisowych – mówi Jan Wiśniewski.

Czy elektromobilność wystarczy do uratowania planety?

Przechodzenie na auta elektryczne wiąże się z ryzykiem zaniedbania inwestycji w transport publiczny czy zmiany stylu życia. Zamiast SUV-a czy pikapa spalinowego, spalającego wiele litrów benzyny na 100 km i emitującego dużo dwutlenku węgla, będziemy mieli SUV-y elektryczne. De facto są one już wprowadzane przez Audi i Volkswagena. Wprawdzie emisja CO2 z transportu się zmniejszy, jednak zwiększy się zużycie prądu. Jeśli będzie to prąd ze źródeł odnawialnych, wzrost ten nie będzie miał negatywnego wpływu na środowisko. Obecnie jednak większość energii na świecie jest produkowana ze źródeł nieodnawialnych, a polska energetyka jest oparta na spalaniu węgla.

Innym problemem jest to, że produkcja auta elektrycznego nie jest neutralna klimatycznie, gdyż wymaga ona wydobycia z ziemi metali ciężkich (takich jak lit, z którego produkowane są akumulatory), transportu, produkcji stali czy produkcji plastiku. Szacuje się, że wytworzenie samochodu elektrycznego powoduje znacząco większe emisje dwutlenku węgla niż produkcja samochodu z silnikiem spalinowym. Przykładowo produkcja Tesli emituje o 65% więcej CO2 niż produkcja Toyoty RAV4. 

Podczas użytkowania samochód elektryczny nie emituje tego pierwiastka. W przypadku USA, gdzie produkcja prądu jest w coraz większym stopniu oparta na OZE, całkowity ślad węglowy Tesli staje się niższy po przejechaniu 32 tys. kilometrów. W przypadku Polski dystans ten zapewne będzie znacznie większy, ponieważ, jak już zostało wspomniane, nasza produkcja energii wciąż w większości jest oparta na spalaniu węgla. 

Znacznie bardziej zielony jest transport publiczny: kolej, tramwaje i autobusy elektryczne. Tych ostatnich wprawdzie przybywa, lecz wciąż jest ich bardzo mało: w 2020 r. mieliśmy ich na drogach jedynie 406. Nowy program dotacji do autobusów elektrycznych jest w trakcie opracowywania, a wnioski o nabór mają być przyjmowane pod koniec 2021 r.  

W przypadku transportu publicznego trudniej osiągnąć dynamiczny wzrost nakładów, ponieważ nie przynosi on biznesowi takich zysków, jak sprzedaż samochodów. Transport publiczny na ogół jest niedochodowy, co we współczesnym świecie oznacza jego zaniedbywanie. Tymczasem największe szanse na ocalenie planety dają nie tyle samochody elektryczne, co całościowa transformacja obejmująca wiele dziedzin życia, takich jak transport, produkcja energii czy recykling. Samochody elektryczne są tylko jednym, choć ważnym, elementem tej układanki.