Press "Enter" to skip to content

Ciepła zupa w akcie protestu

Już od 10 lat rozdajemy ciepłe posiłki na ulicach Bielska-Białej. Z naszej pomocy korzystają głównie osoby w trudnej sytuacji materialnej i dotknięte kryzysem bezdomności. Kiedy wybuchła epidemia, bez wahania zdecydowaliśmy o kontynuowaniu akcji, która miała kończyć się wraz z nastaniem cieplejszych dni. Oprócz posiłków rozdawaliśmy też maseczki, mydło i ulotki z informacjami na temat epidemii. Dla otrzymujących pomoc często była to jedyna forma wsparcia w tym trudnym dla wszystkich okresie.

Jedzenie Zamiast Bomb (ang. Food Not Bombs) jest oddolną inicjatywą społeczną wymierzoną w politykę rządów, obecny system społeczno-ekonomiczny oraz militaryzację prowadzącą do rozwiązywania problemów poprzez konflikty zbrojne i wojny. Akcja ma wymiar globalny, a w Polsce obejmuje kilkanaście miast. Formą protestów jest rozdawanie posiłków roślinnych każdej osobie, która jest chętna je zjeść.

Zasady są proste: nie zgadzasz się z otaczającą cię rzeczywistością, polityką rządzących, ogromem nierówności i marnotrawstwa? Zbierasz więc grupę znajomych lub znajdujesz osoby myślące podobnie i zamiast razem narzekać, pisać petycje i umieszczać kolejne posty w przestrzeni mediów społecznościowych, wspólnie gotujecie posiłek ze składników, których wytworzenie nie odbyło się kosztem cierpienia zwierząt. Ogłaszacie to w taki sposób, by dowiedzieli się o tym przede wszystkim najbardziej pokrzywdzeni przez system, ustawiacie się gdzieś w centrum miejscowości – i już!

Do przygotowania posiłku najlepiej wykorzystać składniki, które znalazły się w śmietniku lub miały do niego trafić. Lokalny warzywniak, stragan czy okoliczny targ z pewnością będą miały coś do zaoferowania, a jeśli skontaktujecie się ze sprzedawcą czy rolnikiem, to wielu z nich da wam produkty, które już nie znajdą nabywcy lub sprzeda je po kosztach. Składniki przeterminowane lub otwarte, ale niewykorzystane produkty znajdziemy w niemal każdej kuchennej szafie. O ile nie są zepsute lub zanieczyszczone, będą idealne do ugotowania zupy.

Główne cele akcji to niemarnowanie żywności i sprzeciw wobec społeczeństwa nadmiaru, w którym konsumpcja odbywa się kosztem środowiska naturalnego i nieludzkich istnień. Zorganizowanie sprzętu nie jest trudne – wystarczą większy garnek, chochla i miseczki do nalewania. Możecie odezwać się do grupy w innym mieście, która z chęcią pomoże przy podejmowaniu pierwszych kroków. Grupa jest zarządzana wspólnie w oparciu o brak hierarchii, demokratyczne podejmowanie decyzji i otwartość na nowych członków, którzy mają te same cele i są chętni do wspólnego zaangażowania. Dzięki temu uczymy się demokracji w praktyce, w przeciwieństwie do obecnego ustroju społecznego, który z prawdziwą demokracją wspólną ma jedynie nazwę i cykliczne głosowania.

Razem z wydawanym posiłkiem dobrze jest przynieść pieczywo lub coś słodkiego, a także ubrania i materiały higieniczne w postaci środków czystości (szczególnie podpaski czy tampony). Skąd je wziąć? Można zrobić zbiórkę lub rozpuścić wici wśród znajomych. Zorganizowanie pomocy materialnej jest znacznie łatwiejsze niż znalezienie osób, które chcą ją przygotowywać. Tak się składa, że prostsze jest przekazanie nienoszonych ubrań, upieczenie ciasta czy przyniesienie kila ryżu lub worka ziemniaków niż przyjście, ugotowanie i rozdanie posiłku.

Otwartość na osoby chcące poczęstować się jedzeniem i przyjąć wydawane z nim rzeczy jest tak samo ważna jak otwartość i gotowość do zaangażowania się w pomoc i uczestnictwo. Nie jesteśmy urzędem przeprowadzającym wywiady, nie pytamy o sytuację materialną ani nie stwierdzamy, czy ktoś ma ochotę na ciepły posiłek i papiery, żeby to uzasadnić. Każda chętna osoba dostanie tyle posiłku, ile jej wystarczy – nieważne, czy jest trzeźwa, czy nie, czy ładnie pachnie i czy przyszła w czystym ubraniu. Dopóki nie przeszkadza innym podczas akcji i nie stanowi dla nich zagrożenia, nie musi być nawet miła ani mówić „dziękuję”.

Z akcji najczęściej korzystają osoby, które nie mają łatwego ani przyjemnego życia. Zwykle nie mają domu, środków na godne życie, zdrowia fizycznego i psychicznego, szczęścia do trafnych decyzji i podejmowanych działań, siły do mierzenia się z trudnościami życia ani rodziny i znajomych gotowych nieść pomoc – czasem brakuje tylko jednego z tej listy, często wszystkiego. Nie oczekujemy więc wdzięczności, podziękowań, dyplomów ani nagród. Dobre słowo, uśmiech czy pochwalenie posiłku za smak są dobrą motywacją, ale nie one są naszym celem. Inicjatywa Jedzenie Zamiast Bomb nie jest działalnością charytatywną! Choć na pierwszy rzut oka na taką wygląda, to jej głównymi celami są: przekaz krytykujący wydatki rządowe, absurdy konsumpcjonistycznego społeczeństwa i niszczenie środowiska naturalnego, a także sprzeciw wobec militaryzmu i wojny. Rozdawanie posiłków i materiałów higienicznych jest tylko (a zarazem aż) formą służącą wyrażeniu celów. Zbyt wiele protestów spełzło na niczym. Po naszym pozostanie kilka napełnionych żołądków (przynajmniej na chwilę) i nawet jeśli nic tym nie wskóramy, to nie przestaniemy wierzyć w lepszy świat. W końcu chodzi nam o zmianę obecnej sytuacji, a nie tylko ulżenie osobom będącym w najgorszym położeniu bez naruszania trwającego status quo.

Pomoc w dobie pandemii

Kiedy pod koniec marca rozprzestrzeniła się epidemia COVID-19, a obostrzenia wprowadzone przez rząd zmieniły dotychczasowe życie każdej i każdego z nas, przygotowywaliśmy się właśnie do zakończenia kolejnego sezonu wydawania ciepłych posiłków. Na przestrzeni lat ulegało ono ciągłym zmianom: od całorocznych wydawek w momencie zawiązania się inicjatywy w Bielsku-Białej – kiedy zapału i chęci było pod dostatkiem, a ochotników do udziału tylu, że trzeba było się wymieniać, by każdy mógł się wykazać w przygotowywaniu posiłku – do ograniczenia się jedynie do okresu listopad–marzec, kiedy pogoda sprawia, że warunki dla osób, które nie żyją w luksusie są szczególnie ciężkie. Choć okres uległ skróceniu, to dzięki wieloletniemu doświadczeniu i skompletowaniu odpowiedniego sprzętu liczba wydawanych posiłków wzrosła. W szczycie mrozów zawartość 80-litrowego gara kończyła się w niespełna 20 minut, a razem z nią – chleb, ciasta, ubrania oraz artykuły higieniczne.

W sytuacji rozwijającej się epidemii jednogłośnie postanowiliśmy, że przedłużamy przygotowywanie posiłków i ich wydawkę. Nie ustaliliśmy, na jak długo, ale zmęczeni mijającym sezonem byliśmy przekonani, że to kwestia kilku najbliższych niedziel. Skończyło się na dodatkowych dwóch miesiącach i w ostatni dzień maja zakończyliśmy naszą akcję do czasu kolejnych zimnych miesięcy. Ustaliliśmy, że gdyby wydarzyło się coś nieoczekiwanego, to wrócimy na ulicę wcześniej. Nie było to łatwe, bo wiemy, że chętnych na ciepły posiłek nie brakowałoby przez cały rok, ale zmęczenie materiału, kończące się fundusze zdobywane podczas benefitowych koncertów i świadomość, że za parę miesięcy znowu się spotkamy na wspólnym gotowaniu nakazywały nam podjęcie racjonalnej decyzji. W końcu nie powinno być tak, że oddolna grupa protestu wyręcza cały aparat państwa, samorząd, organizacje społeczne i religijne oraz resztę społeczeństwa, a podczas tych dwóch dodatkowych miesięcy nieraz mieliśmy wrażenie, że to właśnie robimy.

W pierwszych dniach epidemii sporo osób korzystających z naszej akcji nie wiedziało niemal nic o tym, co się dzieje. Narzekano, że do wystarczająco trudnego dotychczasowego życia dołożono kolejny problem, z którym trzeba sobie poradzić – ograniczono korzystanie ze stołówki i zamknięto urzędy, a w społeczeństwie obudziła się dodatkowa niechęć. Pojawiły się zalecenia, które z punktu widzenia korzystających z naszej akcji były absurdalne: dla osób bezdomnych – by zostały w domach, a dla tych, którzy znajdują pożywienie i środki do życia w śmietnikach – by jak najbardziej ograniczyły poruszanie się w przestrzeni publicznej. Pojawił się obowiązek zakrywania ust i nosa – ale czym? W chwili próby okazało się, że aparat państwa, liczący tysiące urzędników i mający w zarządzaniu miliardy złotych, wystawił do wiatru tych, którzy go najbardziej potrzebowali. Choć na co dzień robi to samo, to pojawienie się wirusa SARS-CoV-2 pokazało jeszcze większą słabość instytucji i tworzących je ludzi. Pokazało również słabość całego społeczeństwa, które ma możliwość zlikwidowania biedy, lecz niewiele robi w tej kwestii.

Gdyby nie oddolne inicjatywy szycia maseczek i przygotowywania posiłków, a także oddolnie zorganizowana pierwsza pomoc medyczna i indywidualne działania społeczników, sytuacja ludzi w najcięższym położeniu byłaby jeszcze bardziej tragiczna. Wszystkie osoby, które korzystały z naszej akcji, otrzymywały informacje o tym, co robić i skąd czerpać informacje, a także maseczki, mydło i możliwość dezynfekcji rąk przed otrzymaniem posiłku. Często były to jedyne materiały i działanie, z jakimi się spotkali. Oprócz tego, że zyskaliśmy satysfakcję z niesienia pomocy innym, jesteśmy dumni, że nie musieliśmy tworzyć rozbudowanych instytucji i uzbierać wielkich pieniędzy, by zrobić coś pożytecznego. Nawet jeśli nasz protest nie zmienił świata, to płynące z niego korzyści są całkiem wymierne. Grupa kilkunastu osób wraz ze wsparciem kolejnych może bardzo dużo, więc wyobraźmy sobie, co można by osiągnąć, gdyby zaangażowanych było więcej?

Jedzenie Zamiast Bomb – już 10 lat

W br. kolektyw Jedzenie Zamiast Bomb będzie obchodził 10 lat działalności w Bielsku-Białej. Coś, co zaczęło się od pomysłu kilku dzieciaków, trwa do dziś. Choć ulega ciągłym zmianom, można powiedzieć, że odwala kawał dobrej roboty. Przez te 10 lat zdarzało się przygotowywać posiłek zarówno przez dwie, jak i przez 20 osób – zarówno dla 80 chętnych, jak i 5. Niektóre wydawki były „na bogato” i składały się z kilku dań i przysmaków, ale były też liche zupy bez żadnych dodatków. Czasem jedzenia było za dużo, innym razem część chętnych niestety musiała obejść się smakiem, bo było go za mało. Dostawaliśmy pogróżki od lokalnych nacjonalistów czy uszczypliwe uwagi ze strony przechodniów, ale przy ogromie dobrych słów, pochwał oraz satysfakcji znaczą one niewiele. Przez kolektyw przewinęło się tyle osób, że trudno je wszystkie zliczyć – od nastolatków po osoby starsze, z różnych kręgów społecznych i o różnym statusie. Liczba osób wspierających jest niemożliwa do policzenia. Wszystkich łączy niezgoda na rozmaite zjawiska i potrzeba ich zmiany. Wszystko po to, by poświęcić połowę niedziel w roku (lub tylko kilka) i spotkać się przy wspólnym gotowaniu, a następnie rozdać posiłki na ulicy i wyartykułować swoje postulaty, by tym sposobem poczynić krok ku zmianie świata.