Press "Enter" to skip to content

Chodzę, więc jestem

Nie da się zacząć rozmowy o transporcie bez uwzględnienia podstawowego, praktycznego, naturalnego, a przy tym mimowolnego sposobu przemieszczania się człowieka, jakim jest chodzenie. Chodzeniu można przypisać różne funkcje i znaczenia kulturowe: od przemieszczania się w celu wykonywania obowiązków służbowych czy dnia codziennego, przez funkcje rekreacyjno-zdrowotne, po chodzenie jako formę wyrażania niezgody. Chodzić możemy w celach religijnych, wyruszając w pieszą, przebłagalno-dziękczynno-pochwalną pielgrzymkę do miejsca kultu. Chodzeniu oddajemy się również bez bliżej określonego celu. Można chodzić dla samego chodzenia. 

Chodzenie dla zdrowia

Chodzenie jest dla człowieka czynnością naturalną, jednak bardzo rzadko myślimy o nim w kategorii aktywności fizycznej. Tymczasem jest to chyba najtańszy (wystarczą wygodne buty i strój), najprostszy oraz najmniej inwazyjny dla naszych mięśni i stawów sposób na włączenie aktywności ruchowej w plan dnia. Nie wymaga specjalistycznego sprzętu, a spacerować można praktycznie wszędzie – wystarczy droga lub leśna ścieżka. Spacery są dobrem ogólnodostępnym, choć raczej niedocenianym (co prawda w trakcie pandemii zainteresowanie tą formą ruchu wzrosło, ale czas pokaże, jak trwały będzie to trend). Przejdźmy jednak do konkretów: jakie korzyści niesie ze sobą codzienny, 30-minutowy spacer? 

Zacznijmy od przypadłości, która dotyczy każdego człowieka: starzenia się. Dla niektórych to największy życiowy koszmar. Wraz z wiekiem nasze mięśnie i kości słabną, przez co mamy coraz mniej energii. Jeżeli nie będziemy ich wprawiać w ruch, a do tego nasze codzienne funkcjonowanie oprzemy na „komfortowym”, siedzącym trybie życia, proces ten nastąpi szybciej. Nie pomogą ani operacje plastyczne, ani wstrzykiwanie sobie różnych substancji odmładzających. Zestarzejemy się przez zasiedzenie – pomiędzy spędzaniem czasu w pozycji siedzącej przed komputerem w pracy a oglądaniem w podobnej pozycji ulubionych seriali w czasie wolnym. Nasze mięśnie, kręgosłup, kolana i inne stawy nie zostały stworzone do takiego trybu życia i prędzej czy później dadzą o sobie znać w niezbyt przyjemny sposób. 

Spacery mogą zapobiegać różnym chorobom. Ich regularne odbywanie może poprawić funkcjonowanie układu krążenia, zmniejszać ryzyko wystąpienia cukrzycy, a także pozwala na kontrolę wagi naszego ciała, co z kolei wspiera profilaktykę chorób bezpośrednio powiązanych z otyłością. Spacery na świeżym powietrzu, w przeciwieństwie do siedzenia w zamkniętych pomieszczeniach, hartują nasz organizm i zwiększają odporność. Do ich zalet należy zaliczyć również poprawę funkcji psychologicznych. Dzięki nawet krótkiemu spacerowi możemy poprawić sobie nastrój, „zresetować” mózg i się odstresować. Płynące z nich pozytywy zauważono m.in. w Finlandii, w której lekarze zapisują spacery po lesie „na receptę”. Trudno sobie wyobrazić podobne zjawisko w Polsce, gdzie widzimy tendencję do wycinania wszystkiego, co zielone, żywe i składające się na las, a nasza kultura obcowania z naturą często kończy się na biurkowym minikaktusiku. To jednak materiał na zupełnie inną, dłuższą opowieść.

Chodzenie po mieście

Chodzenie po mieście oznacza obcowanie z życiem publicznym i wspólną przestrzenią w najbardziej namacalny sposób. Chodząc, paradoksalnie stoimy w samym centrum tego, co kolektywne. Jak będzie wyglądało to, co na zewnątrz, zależeć będzie od nas samych – użytkowników przestrzeni publicznej. Musimy więc zadać sobie pytanie, na ulicach jakich miast czulibyśmy się lepiej, bezpieczniej i bardziej komfortowo: opustoszałych, wyobcowanych, bezludnych i martwych czy raczej pełnych życia, ludzi i rozmów? Planowanie przestrzeni publicznej miast, rozwijające się technologie i usługi nie ułatwiają nam życia życiem miasta żyjącego. Zamknęliśmy się (czy może raczej daliśmy się zamknąć) w świecie odizolowanych przestrzeni. Funkcjonujemy w dobrze nam znanych, odseparowanych od świata i ludzi sferach: domowej, samochodowej, biurowej, w centrum handlowym, garażu podziemnym czy innym miejscu parkingowym. Nie wyglądamy poza swojskie płoty, mury, szlabany i maski samochodów. Dodatkowo wylewająca się zewsząd miejska betonoza, w Polsce oficjalnie zwana rewitalizacją, zniechęca do poruszania się po wspólnej przestrzeni. Co więcej, wskutek wyparcia infrastruktury dla pieszych (np. braku chodników) przy silnej nadreprezentacji infrastruktury dla pojazdów samochodowych (w tle odgłos klaksonów oburzonych samochodziarzy wyrażający niezgodę z powyższym stwierdzeniem) zanika funkcja demokratyczna przestrzeni publicznej. Dla pieszych coraz więcej miejsc staje się po prostu nieosiągalnych, a oni sami w pewnych przestrzeniach są niemile widziani, podczas gdy chodzenie po mieście to odkrywanie, zbieranie nowych doświadczeń, zachwytów i spotkanie z drugim człowiekiem. Amerykańska eseistka i historyczka Rebecca Solnit w swojej książce Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne opisuje swoje piesze spotkanie z miastem następująco: 

Raz, dawno temu, sama padłam ofiarą gróźb i napaści na ulicy, tysiąckrotnie częściej jednak spotykałam na niej przechodzących przyjaciół, nieraz natrafiałam na ciekawą książkę wystawioną w witrynie księgarni, otrzymywałam komplementy i wymieniałam pozdrowienia z moimi gadatliwymi sąsiadami, mogłam podziwiać architekturę (…), ironiczne graffiti na murach, stanowiące trafny polityczny komentarz do bieżących zdarzeń, napotykałam budki telefoniczne, wróżki, wpatrywałam się w księżyc wschodzący między budynkami, przyglądałam się obrazkom z cudzego życia i cudzym domom, wsłuchując się w śpiew ptaków dochodzący z koron ulicznych drzew. Przypadkowość, brak określonych filtrów i utartych ram pozwalają nam się natknąć na to, czego nieświadomie szukamy, i nigdy nie wiadomo, jakie jeszcze miejsca mogą nas zaskoczyć, póki ich nie odkryjemy.

Jak widzimy, chodzenie po mieście to coś więcej niż tylko chodzenie. To kompletne zanurzenie się w nim, dokładna obserwacja i poznanie dające możliwość przyjrzeniu się jego problemom z najbardziej ludzkiej perspektywy. Chodzenie może stać się początkiem rozważań nad tym, gdzie powinny nastąpić zmiany, tak aby miasto stało się dla człowieka bardziej przystępne.  

Chodzenie jako forma protestu

Pod koniec 2020 r. w związku z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego dotyczącym zaostrzenia prawa antyaborcyjnego chodzenie na spacery dla wielu Polek i Polaków stało się sportem narodowym. Chodzenie jako forma protestu nie jest niczym nowym, jednak chyba jeszcze nigdy w głowach tylu osób pójście na spacer nie było związane z przeżyciem tak bardzo wspólnotowym i nie niosło ze sobą tak mocnego ładunku energii i emocji. Chodzić na spacer w tamtym czasie znaczyło być wściekłą/wściekłym (choć to i tak łagodne określenie) oraz wyrażać gniew i niezgodę na łamanie praw kobiet. 

Protest przez chodzenie nie musi jednak dotyczyć wyłącznie spraw politycznych czy ogólnospołecznych. Chodzenie, spacerowanie i wędrowanie jako forma protestu mogą również wyrażać sprzeciw wobec świata tkwiącego w szponach produktywności, samooptymalizacji i pracy ponad siły; świata, w którym praktycznie nie oferuje się zgody na nicnierobienie. Chodzenie jednak nie może być do końca uznane za nieróbstwo. Warto raz jeszcze zacytować przemyślenia Rebecki Solnit:

Powracam na ten szlak, by odpocząć od pracy i zarazem nabrać do niej sił, gdyż w nastawionej na wytwarzanie kulturze oddawanie się myśleniu na ogół uznaje się za nieproduktywne, a nierobienie niczego produktywnego zwykle przychodzi z trudem. Najlepiej zatem przybrać myślenie w przynajmniej pozór jakiegoś działania, działaniem zaś najbliższym bezczynności jest właśnie chodzenie. Samo w sobie jest tą intencjonalną czynnością, której najbliżej do mimowolnych rytmów ciała, oddychania i bicia serca. Pozwala znaleźć chwiejną równowagę pomiędzy pracą a podróżowaniem, byciem a działaniem. Jest pracą ciała niewytwarzającą niczego prócz myśli, przeżyć, olśnień.

Chodzenie to czas na złapanie oddechu, sposób na pobycie z samym sobą lub wspólne zaprotestowanie w pilnej sprawie. To czas, w którym pojawić się mogą nowe pomysły i rozwiązania. Pomimo tego, że jest w zasięgu nogi każdego z nas i nie ma praktycznie żadnych skutków ubocznych, pozostaje raczej w cieniu. Dlatego wyróbmy w sobie nawyk chodzenia – porzućmy auto na rzecz nóg. Po przeczytaniu „Równości” przeprowadźmy eksperyment i wyjdźmy pochodzić, nie zważając na cel i kierunek. Powtórzmy to przez kolejnych kilka dni. Ciekawe, co przyniosą nam te wędrówki?