Press "Enter" to skip to content

Boliwia: Przewrót czy obalenie dyktatury?

“Jeśli patrzeć na sposób, w jaki doszło do zmiany władzy, to powiedziałbym, że tak, wyczerpuje to definicję przewrotu. Tak naprawdę nie mamy stuprocentowych dowodów, że Morales sfałszował wybory” – mówi dr Radosław Powęska, latynoamerykanista*.

Paweł Miech: Co tak naprawdę dzieje się teraz w Boliwii?

Dr Radosław Powęska: Dziś, 20 listopada, mija 10 dni od ustąpienia prezydenta Evo Moralesa. Trwają protesty, ale już nie przeciwników byłego prezydenta, tylko przeciwników nowego rządu, którzy nie uznają nowej prezydent Jeanine Áñez. Protestujący uważają, że objęła urząd bezprawnie, niekonstytucyjnie. Obecnie nie da się powiedzieć, że wszyscy demonstranci to zwolennicy Moralesa. Są wśród nich ludzie, którzy nie popierają ani lewicy, ani prawicy, ale są niezadowoleni, że prawica wykorzystała chaos ostatnich tygodni i doszła do władzy w „cudowny” sposób, korzystając z ustąpienia prezydenta.

Prawica do tej pory była siłą mniejszościową w parlamencie. Doszła do władzy dzięki temu, że konstytucja po rezygnacji prezydenta, wiceprezydenta i szefowej senatu wskazywała właśnie na Jeanine Áñez, osobę związaną ze wschodnią Boliwią, tamtejszą oligarchią oraz interesami elit tej części kraju. Przeciwnicy nowego rządu patrzą na to tak, że do władzy dorwali się biali, bogaci, o tendencjach rasistowskich, że rządzący nie biorą pod uwagę interesów większości społeczeństwa. Uważają to za niesprawiedliwe. Protestujący to więc mieszanina dotychczasowych zwolenników Moralesa i tych niepopierających Moralesa, ale niezadowolonych z obrotu spraw.

Czy stosowne jest stwierdzenie, że w Boliwii miał miejsce przewrót?

To jest bardzo złożony temat, ale jeśli patrzeć na sposób, w jaki doszło do zmiany władzy, to powiedziałbym, że tak, wyczerpuje to definicję przewrotu. Tak naprawdę nie mamy stuprocentowych dowodów, że Morales sfałszował wybory, wiemy jedynie, że miały miejsce pewne nieregularności  i manipulacja informatycznym systemem do obsługi procesu wyborczego. W swoim raporcie z audytu wyborów Organizacja Państw Amerykańskich (OPA) stwierdziła nieprawidłowości, ale nie powiedziała, kto wybory fałszował ani czy w ogóle doszło do fałszowania. Istnieje też druga wersja: że tak naprawdę wybory fałszowali opozycjoniści przy udziale hakerów z zagranicy. Opozycja miałaby zhakować wspomniany informatyczny system głosowania, upozorować fałszerstwo i obarczyć winą Moralesa.

Z punktu widzenia narodu sytuacja była jasna. Morales chciał się przyspawać do stołka, więc sfałszował wybory, żeby wygrać. Nikogo nie interesowało, co tak naprawdę się stało i kto za tym stał. Nie można całkowicie wykluczyć wersji, że zrobiła to opozycja. Interesujące jest to, że Morales był bardzo chętny do kontroli procesu wyborczego przez OPA. Czy gdyby był winny fałszerstwa, zareagowałby w ten sposób? Morales ufał, że da się wyjaśnić nieregularności w wyborach. Protesty, które rozgorzały, nadały jednak sprawie własny bieg, własne życie. Większość społeczeństwa uznała, że wybory zostały sfałszowane, co zmusiło Moralesa do ustępstw i ostatecznie do podania się do dymisji.

Morales miał zakończyć poprzednią, legalną kadencję pod koniec stycznia 2020, ale ze względu na presję, przejście do opozycji policji i wojska, stracił kontrolę nad sytuacją. W niedzielę 10 listopada dowództwo wojska „zasugerowało”, żeby ustąpił. Z plotek, które słyszy się w La Paz, wynika, że przed wyjazdem Moralesa doszło do trzech prób zamachu na jego życie, a policja ścigała go, by go aresztować. W takim ludzkim sensie można więc próbować zrozumieć jego rezygnację, niewątpliwie był pod bezpośrednią presją i w obliczu zagrożenia życia swojego i jego rodziny. Biorąc to pod uwagę, można powiedzieć, że miał miejsce przewrót. Moralesowi nie pozwolono dokończyć legalnej kadencji, do czego miał prawo.

Opozycja z kolei uważa, że nie ma mowy o przewrocie, bo Morales dokonał autoprzewrotu: fałszując wybory, pozbawił się legitymacji do sprawowania władzy. Punkt widzenia opozycji mówi o obywatelskiej rewolucji przeciw tyranowi, dyktatorowi. Gdyby jednak okazała się prawdziwa wersja o prawicowym ataku na system wyborczy, to mielibyśmy do czynienia z pierwszym elektronicznym zamachem stanu, w którym całe wybory zamienione zostały w fake news, prowokujący obywateli do masowych protestów.

Czy można mówić o tym, że dotychczasowe rządy Evo Moralesa miały charakter dyktatorski?

Rządy miały charakter częściowo autokratyczny. Morales faktycznie zachowywał się jak kacyk, który decyduje o wszystkim, w jego rządzie każdy musiał go słuchać. Z drugiej strony jest to jednak styl typowy dla państw latynoamerykańskich. Czy rządy Moralesa mogły się rozwinąć w kierunku dyktatury? Wielu oponentów Moralesa faktycznie było oskarżanych o korupcję – oskarżenia były częścią walki politycznej, zdarzały się sytuacje, że ktoś wiele lat siedział w areszcie, bez oficjalnych zarzutów, bez procesu.

Pojawia się jednak pytanie: co rozumiemy przez dyktaturę? Dyktator to ktoś, kto ma nieograniczoną władzę, nie ogląda się na prawo i konstytucję. Nie zgadzam się, że dotyczyło to Moralesa. Działalność polityczna byłego prezydenta była zgodna z konstytucją. Jej złamaniem było wystartowanie w wyborach po czwartą kadencję, ale nie dotychczasowe rządy. Po raporcie OPA stwierdzającym nieregularności w wyborach Morales zapowiedział ich anulowanie i rozpisanie nowych, już bez swojego udziału. Można dyskutować nad stylem sprawowania władzy, wymiar sprawiedliwości nie działał tak, jak powinien, ale nie wyczerpywało to definicji dyktatury.

Wystarczy spojrzeć, co się dzieje się teraz, i porównać to z rządami Moralesa. Od wyborów do momentu ustąpienia Moralesa w demonstracjach przeciwko niemu zginęły 3 osoby. Prezydent nie wykorzystywał policji ani tym bardziej wojska do brutalnego tłumienia protestów. Po jego ustąpieniu wojsko wyprowadzono na ulice. Od jego dymisji mamy ponad 20 ofiar. Widać tu kontrast. Teraz, gdy ginie nieporównanie więcej osób, nie słychać krzyków, że panuje dyktatura, pomimo tego, że są represje, a wielu działaczy partii Moralesa jest ściganych.

Wczoraj niedaleko La Paz w mieście El Alto zginęło kilka osób, które w proteście przeciwko nowej władzy blokowały drogę, nie przepuszczając dostaw żywności ani paliwa. Protestujący nie chcieli przepuścić konwoju wojskowego, kilka osób zginęło z rąk wojska. A więc żeby obywatele mieli czym jeździć, trzeba było zabić. Nie słychać ze strony prawicowych obrońców demokracji, że to coś złego. Opozycja wobec Moralesa mówi raczej: „Nie możemy dać się szantażować terrorystom”.

Jakie są strony tego konfliktu? Kim są zwolennicy Moralesa, a kim zwolennicy opozycji?

Evo Morales doszedł do władzy, reprezentując interesy biedniejszych mieszkańców kraju, głównie autochtonów. Z biegiem czasu to się zmieniało, nie zawsze stawał po ich stronie, niektóre grupy ludności rdzennej były bardziej poszkodowane. Podział nie przebiegał idealnie tak, że wszyscy autochtoni byli zwolennikami Moralesa, a nieautochtoni, potomkowie kolonistów – zwolennikami opozycji. Z grubsza jednak można tak powiedzieć. Większość mieszkańców wsi nadal popierała Moralesa – nie wszyscy, ponadto z różnych powodów to poparcie spadło – większość jednak uważała jego politykę za słuszną. Autochtoni popierali Moralesa przede wszystkim ze względu na liczne prawa, które uzyskali, a których wcześniej nie mieli.

Drugim powodem poparcia dla Moralesa była wyraźna poprawa warunków materialnych, wyższy standard życia, lepsza sytuacja ekonomiczna, lepszy dostęp do tak podstawowych dóbr, jak elektryczność, woda, świadczenia socjalne, infrastruktura. W Boliwii pod rządami Moralesa znacząco spadł poziom ubóstwa.

Bardzo istotny był też wymiar symboliczny. Historycznie autochtoni byli marginalizowani, wykluczeni, a dzięki Moralesowi pierwszy raz mieli swojego prezydenta. To było dla nich niezmiernie ważne, stanowiło niejako przełom historyczny w relacjach między ludnością rdzenną a potomkami kolonizatorów. Abstrahując od spraw materialnych, była to kwestia godności – że nie muszą się czuć gorsi we własnym kraju. To wszystko sprawiło, że większość jego zwolenników potrafiła mu wybaczyć kolejny start w wyborach. Morales był bowiem symbolem przywrócenia godności autochtonom, symbolem zerwania z czasami kolonialnymi, gdy ci ludzie czuli się obywatelami drugiej kategorii we własnym kraju. Choć zwolennicy Moralesa byli też krytyczni, uważali, że nie powinien kandydować po raz czwarty.

Wśród przeciwników jego rządów dominuje klasa średnia, ludzie z dużych miast, którzy ze względów ekonomiczno-społecznych nie mieli powodów, by przy nim obstawać. Wystąpiły przeciwko niemu również konserwatywne, prawicowe elity, które nigdy nie były po jego stronie. W oczywisty sposób stanowiły część tych protestów, a dzisiaj są po stronie rządu i w rządzie. Wśród sympatyków opozycji była też ludność rdzenna, ale w protestach przeciwko Moralesowi brała udział przede wszystkim ludność z wyższych klas społecznych.

Co Pan sądzi o słowie „Indianie” – czy to jest stosowne określenie?

W Boliwii powszechne jest określenie z j. hiszpańskiego „Indigena”, odpowiednik polskiego słowa „rdzenny”. Odpowiednikiem polskiego słowa Indianin jest „Indio” nazwa, którą wprowadzili Hiszpanie, czasem używana, ale uważana za poniżającą. Oficjalnie, w dyskursie publicznym nie używa się określenia „Indio”, tylko właśnie „Indigena”. Gdy ktoś chce kogoś obrazić albo nie szanuje autochtonów, mówi: „Indio”, Indianin. Z drugiej strony jednak istnieją grupy autochtonów, na przykład ruchy nacjonalizmu ajmarskiego, które mówią: „Skoro oni obrażają nas tym słowem, to im je odbierzmy, używajmy go świadomie na przekór i tak się wyzwolimy”.

W j. polskim „autochtoni” jest jak najbardziej na miejscu. Warto pamiętać, że wszystkie grupy rdzenne mają własne nazwy narodowe, są narodami, które zostały skolonizowane. Zachowują własne nazwy; tak jak my nazywamy się Polakami, tak oni nazywają się “Ajmara” czy “Keczua”. Ze względu na potrzebę określenia zbiorczego dla grup, które kontynuują swoje istnienie jako narody od czasów sprzed kolonializmu używamy jakiegoś ogólnego sformułowania, lepiej jednak mówić: „ludność rdzenna”, „ludy rdzenne” a nie “Indianie”. Z polskiego punktu widzenia określenie „Indianin” jest być może mniej kłopotliwe, nasza perspektywa jest odległa, ludzie przyzwyczaili się do tego, że amerykańska ludność rdzenna to Indianie, ale jest to określenie kolonialne. Lepiej nie stosować tego określenia, chyba że oni sami tego używają w specyficznym kontekście.

Jaką politykę ekonomiczną prowadził Morales i jak była ona odbierana w Boliwii?

Dużo się mówiło, że jest to socjalizm, oskarżano go nawet o budowanie komunizmu, drugiej Kuby, Wenezueli. Nic z tych rzeczy. Jego politykę ekonomiczną określiłbym – za innymi analitykami – jako kapitalizm państwowy. Nie przeprowadził w zasadzie żadnych socjalistycznych reform. Największe zmiany dotyczyły wydobycia surowców – firmy są zobowiązane współpracować z państwem, państwo musi mieć minimum 51% udziału w projektach wydobywczych. W wydobyciu surowców uczestniczą firmy międzynarodowe, państwo ma więc udział nie w firmach, a w kontraktach, musi kontrolować przedsięwzięcia wydobywcze. Zyski w większości mają iść do państwa, w mniejszej części do przedsiębiorstw. Jednak wydobycie surowców wciąż jest opłacalne dla inwestorów, nie jest tak, że państwo im wszystko zabiera. To też było krytykowane przez bardziej radykalnych lewicowców – mówiono, że nie jest to nacjonalizacja, a zmiana proporcji pomiędzy firmami a państwem.

Drugim elementem jest redystrybucja. Pieniądze ze zwiększonego udziału państwa w przedsięwzięciach wydobywczych idą na różne cele: infrastrukturę czy projekty społeczne w postaci różnych programów, na przykład bonów edukacyjnych dla uczniów – chodzi o to, aby więcej dzieci chodziło do szkoły. Inny przykład to transfery pieniężne dla osób, które osiągnęły wiek emerytalny, ale są poza systemem, nie otrzymują normalnej emerytury. Wprowadzono również świadczenia dla kobiet ciężarnych i młodych matek w celu obniżenia śmiertelności kobiet i niemowląt; pod tym względem sytuacja w Boliwii jest jedną z najgorszych w Ameryce Łacińskiej. Obniżono również ceny prądu dla biedniejszej ludności. W sumie był to jednak ciągle kapitalizm, bo państwo nigdy nie atakowało własności i działalności prywatnej w kraju, ale kapitalizm z elementami pomocy społecznej.

Jakie są Pana prognozy na przyszłość? Co może się wydarzyć w Boliwii?

W tym momencie większość chce jakiegoś porozumienia, chce rozmawiać, jak najszybciej przeprowadzić zmiany prawne, które umożliwią szybkie wybory. Ludzie nie chcą tego rządu, domagają się szybkiego przeprowadzenia wyborów – niech to wyborcy zdecydują, a nie rząd tymczasowy bez wyraźnej legitymacji społecznej.

Pojawiają się pytania, kto tak naprawdę za niektórymi formami protestów stoi. Wczoraj wieczorem zniszczono kładkę nad jedną z głównych alei w mieście El Alto – kładka się zawaliła i uniemożliwia przejazd. To już nie jest pokojowa manifestacja, tylko akt terrorystyczny. Miała też miejsce próba ataku na kompleks paliwowy, gdzie przeładowuje się gaz I inne paliwa. Jest to klasyczne działanie partyzantki. Wydaje się, że jakieś grupy próbują rozwijać ten konflikt w radykalnym kierunku. Nie spotyka się to jednak ze społecznym poparciem, nie podoba się ludziom.

Ostatecznie dojdzie do próby porozumienia. Celem będzie jak najszybsze przeprowadzenie wyborów, co ma dać legitymację nowej władzy. Partia Moralesa skompromitowała się w oczach opinii publicznej, to na pewno odbije się na wynikach – jeśli osiągną 30%, to będzie sukces. Podejrzewam, że po wyborach większość uzyska sojusz centroprawicowy. Nowa władza zapewne będzie chciała zmienić profil ekonomiczny, otworzyć się na USA. Czy zmodyfikuje politykę społeczną? Trudno powiedzieć, mogłoby to wywołać duże niezadowolenie – na pewno by chciała, pytanie, czy się na to zdecyduje i w jakim stopniu.

Pewne grupy związane z konserwatywną prawicą chętnie ograniczyłyby prawa ludności rdzennej, ale są one zagwarantowane w konstytucji, a do jej zmiany potrzebne są ⅔ głosów parlamentu albo zwołanie zgromadzenia konstytucyjnego. Niechęć nowej władzy do autochtonów może przejawiać się tym, że niektórych zasad zapisanych w prawie uchwalonym podczas rządów Moralesa nie będą wdrażać w życie.

* dr Radosław Powęska – latynoamerykanista, ekspert od Boliwii. Autor m.in. książek Indigenous Movements and Building the Plurinational State in Bolivia i Natural Resource Development and Human Rights in Latin America. Wkrótce otwiera bloga (głównie) o Boliwii sercepoludnia.pl.