Nasze dane osobowe są częścią cyfrowej rzeczywistości i choć upowszechnia się świadomość zagrożeń, jakie wiążą się z nowoczesnymi technologiami, to nadal nie poświęca im się wystarczająco dużo uwagi. Ochrona naszej prywatności w sieci to nie opowiastki o technologicznych nowinkach dla nielicznych, lecz arena wojny, której stawką jest przyszłość praw człowieka. Walki toczą się tu i teraz pomiędzy megakorporacjami a różnymi państwami i organizacjami, które próbują choć w części okiełznać dziki Internet. Jako obywatelki i obywatele musimy wiedzieć, co się dzieje, bo w przeciwnym razie możemy przegrać swoją przyszłość.
Wraz z wejściem w życie ogólnego rozporządzenia unijnego o ochronie danych osobowych* (tzw. RODO) w naszej przestrzeni zaroiło się od klauzul, formularzy i polityk prywatności, które przy każdej czynności informują nas, kto jest administratorem naszych danych osobowych, jakie to dane i w jakim celu są zbierane. Z jednej strony wiele osób uznaje to za zbędne zawracanie głowy. Dla klientek i klientów jest to męczące, dla biznesu kosztowne i uciążliwe. Przede wszystkim zaś jest to bezsensowne, bo żadnej prywatności w XXI w. nie ma i nie będzie, a jedyna szansa na bycie pozostawionym w spokoju to udanie się do pustelni w niedostępnych górach, jedzenie jagód i picie wody z potoku, z dala od Internetu. Z drugiej strony osoby, które pogodziły się z nieuniknionym i całodobowym śledzeniem w cyfrowym świecie, uważają, że ich dane nie mają żadnego znaczenia, a ich tożsamość jest nieistotna i nikomu niepotrzebna. Wierzą, że ich brak znaczenia zapewnia im bezpieczeństwo. Obie te grupy po części mają rację i jednocześnie obie się mylą.
Rozporządzenie RODO nie jest unijną fanaberią, ale ważnym elementem kluczowej walki, której stawką jest nasza prywatność i nasze prawo do bycia pozostawioną i pozostawionym w spokoju. To starcie, którego wynik wyznaczy zarówno zakres praw i wolności człowieka, jak i środki do ich realizacji.
Witamy w cyfrowym świecie – twoje dane już tu są
Postawmy sprawę jasno: twoje dane już są w świecie cyfrowym, czy ci się to podoba, czy nie. Nie ma znaczenia, czy błyszczysz w social mediach, czy też nigdy nie miałaś telefonu w ręku. Nieistotne, czy masz skrzynkę pocztową, Internet, czy kiedykolwiek dotykałeś klawiatury. W dzisiejszych czasach dane są masowo przenoszone w przestrzeń cyfrową – nie do serwera zamkniętego gdzieś w podziemiach tej czy innej firmy, lecz coraz częściej do nowoczesnej serwerowni cyfrowego giganta dostarczającego rozwiązań chmurowych, gdzie kłębią się dane miliardów ludzi z całego świata. Jeśli nie dzielisz się swoimi danymi samodzielnie odwiedzając strony internetowe, korzystając z telefonu podłączonego do Internetu, publikując swoje zdjęcia z wakacji czy robiąc zakupy przez aplikację mobilną, to twoje dane mógł tam wprowadzić dowolny urząd czy firma, która świadczy ci jakiekolwiek usługi. Spółdzielnia mieszkaniowa, której płacisz czynsz, elektrownia dostarczająca prąd, bank realizujący przelew czy poczta dostarczająca ci rentę lub emeryturę do rąk własnych – każdy z tych podmiotów przeniósł lub w najbliższym czasie przeniesie swoje bazy danych i historię rozliczeń do świata cyfrowego, a wraz z nimi twoje imię, nazwisko, datę urodzenia, numer PESEL, adres zamieszkania, informację, od kiedy mieszkasz pod danym adresem, jakie płacisz rachunki, z jakiego banku korzystasz i jakie wynagrodzenie pobierasz. Te dane będą segregowane, uzupełniane i przekazywane pomiędzy różnymi podmiotami – bankami, firmami, kurierami, pocztą czy biurami rachunkowymi. Niemal każda czynność, którą wykonujesz, pozostawia za sobą cyfrowy ślad, który napełnia twoją „cyfrową teczkę”. W tym sensie tylko życie w pustelni poza jakąkolwiek cywilizacją może uwolnić cię od spojrzeń milionów cyfrowych oczu, które śledzą każdy twój krok.
Niewidzialne ucho rynku bardziej mnie martwi niż szpiega szkiełko i oko
Kiedy już zmierzymy się z faktem, że nasze dane leżą gdzieś w cyfrowej kartotece zupełnie bez naszej kontroli, warto zadać sobie pytanie, kto i w jakim celu miałby do nich zaglądać. Najczęściej nasze myśli kierują się w stronę służb specjalnych i agentów-hakerów, którzy czyhają, by wykraść listę naszych ostatnich rachunków za prąd. Oczywiście zagrożenie prywatności ze strony chciwych na informacje służb jest realne, ale nie oznacza to, że jeśli jesteśmy przeciętnym, ubogim Kowalskim, który nie miesza się do polityki, to nasze dane nie mają znaczenia, a my jesteśmy bezpieczni.
Z jednej strony to oczywiście prawda, że ani służby specjalne, ani megakorporacje nie interesują się życiem każdego człowieka z osobna na tyle, by nas wszystkich indywidualnie inwigilować. Dla megakorporacji jesteśmy ciekawi nie jako osoby znane z imienia i nazwiska, ale jako przedstawicielki i przedstawiciele jakiejś grupy czy profil osoby. Jesteśmy interesujący dlatego, że nasze zanonimizowane (pozbawione możliwości identyfikacji konkretnej osoby) dane są włączane do ogromnych baz i służą do analizy zachowań i preferencji dużej części ludzkości. Dzięki zaprojektowanym algorytmom z tej skarbnicy wiedzy o miliardach ludzi można wydobyć szczegółową wiedzę na temat wzorów zachowań grup wyodrębnionych z całości za pomocą różnych kryteriów, np. wieku, miejsca zamieszkania, płci, rasy, dochodów, poglądów politycznych czy wierzeń religijnych. Te wyniki korporacje sprzedają różnym firmom i organizacjom, które dostają uporządkowaną wiedzę na nasz temat, by wykorzystać ją później np. do sprzedaży telefonów określonego producenta kobietom w wieku 18–25 lat z dużych ośrodków miejskich wschodniej Europy czy zaprezentowania angażującego emocjonalnie spotu partii politycznej mężczyznom o konserwatywnych poglądach w wieku 50–60 lat mieszkających w miejscowościach poniżej 100 tys. mieszkańców w pięciu województwach wschodniej Polski. Poprzez codzienne aktywności w świecie cyfrowym i poza nim dostarczamy nowych informacji, które następnie wykorzystuje się do określania polityki marketingowej i rozwoju produktów, kontrolowania nastrojów społecznych, oceny zdolności kredytowej, przydatności do pracy na określonych stanowiskach itp. Proces ten znacznie się pogłębi i przyspieszy, kiedy sztuczna inteligencja zostanie uruchomiona na skalę masową. Nauczymy maszyny i programy, jak mają nas postrzegać i oceniać, a następnie zaprzęgniemy je do tworzenia nowej rzeczywistości, w której przyjdzie nam żyć. Rzeczywistości, w której wraz z maszynami będziemy upodabniać się do siebie tak bardzo, że aż trudno będzie nas od siebie odróżnić.
Gong na mobilizację
Choć przenoszenie danych do świata cyfrowego oraz rozwijanie sposobów ich przetwarzania i dalszego wykorzystywania trwają już od dawna, póki co mamy jeszcze coś do powiedzenia. Organy władzy publicznej, zwłaszcza organy unijne, podejmują liczne inicjatywy w celu ograniczenia dominującej pozycji technologicznych gigantów. Jednym z ważnych kroków było wprowadzenie powszechnej unijnej regulacji ochrony danych osobowych, czyli RODO, które – w ogromnym skrócie – wymaga od podmiotów pozyskujących oraz przetwarzających nasze dane ograniczenia się tylko do tych niezbędnych, służących realizacji celów, oraz posiadania do tego podstaw prawnych, takich jak nasza zgoda, konkretny przepis prawa lub interes prawny, którego ważność da się ocenić w zestawieniu z naszym prawami podstawowymi. Wprowadzenie RODO w maju 2018 r. spowodowało wysyp wyskakujących okienek w sieci i licznych e-maili do skrzynki elektronicznej, a jednocześnie zapoczątkowało ważne procesy ewidencjonowania danych, którymi dysponują urzędy i firmy. Wiele z nich zostało albo w najbliższym czasie zostanie usuniętych, po części ograniczono ich wykorzystywanie, posypały się także pierwsze wielomilionowe kary za ich niewłaściwe przetwarzanie. RODO nie jest lekiem na całe zło Internetu i nie jest nawet wystarczającym środkiem do ochrony naszej prywatności i wolności, jednak stanowi ważny oręż, który pozwala choć w części odzyskać kontrolę nad tym, co dzieje się z naszymi danymi, nawet jeśli na co dzień nie zawsze widzimy te zmagania.
Jeden tekst to za mało, aby przedstawić wszystkie zagrożenia, z którymi musimy się zmierzyć, ale jeśli cokolwiek miałby on wnieść do dyskusji, to chciałbym, by było to przekonanie, że nasze dane osobowe są ważne i musimy dbać o to, by zachować nad nimi kontrolę. Ucieczka od świata cyfrowego lub bagatelizowanie tego tematu to rezygnacja z udziału w dyskusji i oddanie się bez walki w ręce megakorporacji. Do tego dopuścić nie możemy.