Press "Enter" to skip to content

3 lata walki ze smogiem – refleksje węglowego oszołoma

Smog od dawna jest problemem polskich miast, ale dopiero na przełomie 2016 i 2017 r. ogólnopolskie media zaczęły pisać na ten temat szeroko i w tonie alarmistycznym. Spróbujmy przyjrzeć się temu, jakie działania zostały podjęte przez krajowe i lokalne władze i jaki jest ich rezultat.

Dominująca dziś w mediach diagnoza brzmi: wszystkiemu winny jest węgiel (ewentualnie spalanie śmieci). Po części jest ona trafna, po części nie – w zależności od punktu widzenia, który przyjmiemy.

W perspektywie nieuchronnie zbliżającej się katastrofy klimatycznej i ekologicznej – to prawda: natychmiast powinniśmy globalnie odejść od węgla, ale też innych paliw kopalnych i źródeł nieodnawialnych: ropy naftowej i gazu ziemnego na rzecz energii jądrowej i odnawialnej (oczywiście z naciskiem na tę pierwszą). Powinniśmy radykalnie ograniczyć hodowlę i spożycie mięsa, zupełnie inaczej myśleć o ekosystemach, planowaniu przestrzennym, transporcie, infrastrukturze czy konsumpcji.

Jednak przyjmując perspektywę krajową, nie da się tego zrobić ot tak. W Polsce ponad 78% energii pochodzi z węgla kamiennego i brunatnego, a blisko 50% gospodarstw domowych w 2018 r. do ogrzewania wykorzystywało drewno lub węgiel (raport GUS). Węgiel był, jest i przez najbliższe lata będzie w kotłowniach Polaków obecny, czy tego chcemy, czy nie. Zamiast zastanowić się, w jaki sposób zminimalizować skutki jego użycia, sięgamy od razu po radykalne rozwiązania, przez co oddalamy się od poprawiania jakości powietrza.

Skoro nie węgiel, to co?

Ostra antywęglowa narracja od samego początku była forsowana przez Krakowski Alarm Smogowy – stowarzyszenie, które od 2013 r. prowadzi aktywną politykę walki ze smogiem, zakończoną przyjęciem pierwszej w Polsce uchwały o zakazie palenia węglem i drewnem na terenie miasta (przepisy weszły w życie 1 września 2019 r.). W latach poprzedzających zakaz gmina wprowadziła szereg programów, które miały przygotować mieszkańców na nową rzeczywistość. Miały one na celu wspomóc finansowanie wymiany kotłów. Pośród nich wymienić można Program Obniżenia Niskiej Emisji (PONE, dofinansowanie na poziomie 60% kosztów inwestycji), Program Osłonowej Polityki Społecznej (POPS, dofinansowanie nawet na poziomie 100%). Dodatkowo wprowadzono Lokalny Program Osłonowy z dosyć wysokimi progami dochodowymi, który pozwala na uzyskanie dofinansowania do rosnących (w związku z wymianą źródła ciepła) kosztów ogrzewania.

Program Osłonowy oraz 100% dofinansowania dla najuboższych w formie zasiłku to rozwiązania wychodzące naprzeciw problemowi ubóstwa energetycznego. Kraków jest pionierem w tego typu działaniach, ale wciąż awangardą w skali kraju. Smutna codzienność lokalnych PONE oraz rządowego programu „Czyste powietrze” jest taka, że najpierw trzeba zainwestować kilka, a nawet kilkanaście tysięcy złotych z własnej kieszeni, następnie czekać na zwrot części poniesionych kosztów. To ogranicza możliwości skorzystania z programów i uderza w tych, co zawsze – najuboższych, przede wszystkim w rozumieniu definicji ubóstwa energetycznego. W Polsce bada je m.in. Instytut Badań Strukturalnych.

Pojęcie „ubóstwa energetycznego” nie zawsze jest równoznaczne z materialnym i dochodowym rozumieniem ubóstwa. Chodzi także o problemy z dostępem do ogrzewania, ciepłej wody oraz elektryczności, wynikające np. z lokalizacji gospodarstwa domowego. Zgodnie z raportem opublikowanym przez IBS w 2018 r. ubóstwo energetyczne dotknęło 12% mieszkańców kraju. W 2016 r. było to 4,6 mln osób; w połowie przypadków wynikało ono z braku pieniędzy. I w tym miejscu warto wrócić do węgla. Od początku działalności aktywistów z alarmów smogowych otwarcie artykułowanym celem było wprowadzenie zakazu spalania paliw stałych na terenie gminy. W ramach dofinansowania można było zamontować kocioł gazowy, ale już kotła 5. klasy na węgiel spełniającego restrykcyjne normy tzw. „ekoprojektu” (równie niskoemisyjnego i ekologicznego) – nie.

Wiem, brzmię jak węglowy dinozaur, ale fakty są takie: można łatwo spalać węgiel w czysty sposób, bez trucia i zmuszania sąsiadów do kompulsywnego wzywania Straży Miejskiej. Nie potrzeba do tego kotła za 15 tys. zł. i to jest właśnie realna perspektywa tu i teraz. Da się w prosty i bezpieczny sposób spalać węgiel nawet w 40-letnim kopciuchu. Wystarczyłaby decyzja administracyjna lokalnych lub centralnych władz, by – przy wprowadzaniu innych antysmogowych rozwiązań – intensywnie promować również poprawne palenie. Tysiące filmów z dymiącymi kominami i absurdalne łączenie tychże ze spalaniem odpadów i „niskiej jakości węgla” oczywiście zrobiły swoje. Ale na dzień dzisiejszy, mimo apeli i prób nakłonienia do wyłożenia skromnych środków przeróżnych środowisk, nie ma żadnych wiarygodnych ogólnokrajowych badań.

Przypadek Bielska-Białej

Na początku stycznia 2017 r. jako działacz partii Razem Podbeskidzie współtworzyłem petycję antysmogową skierowaną do Prezydenta Miasta. Sprawdźmy, które postulaty udało się zrealizować.

W 2017 r. ówczesny prezydent miasta wraz z przedstawicielami spółek Therma i Tauron Ciepło podpisali list intencyjny w sprawie pilotażowego programu podłączenia kamienic do sieci ciepłowniczej. Takich kamienic w mieście było 260, pilotaż zakładał podłączenie 26. Po 2 latach trwania programu udało się podłączyć 10.

W petycji postulowano dofinansowanie wymiany kotłów z dopłatami na poziomie min. 80% wartości inwestycji oraz zwiększenie limitów ilościowych. Chcieliśmy, by program był powszechny i dostępny także dla osób o mniej zasobnych portfelach. W roku 2017 wymieniono 210 źródeł ciepła, w 2018 – tyle samo, w 2019 – 250 kotłów. Na rok 2020, po interpelacji radnego Tomasza Wawaka (Niezależni.BB), zamiast pierwotnie planowanych 250 planujemy mieć wymienionych 450. Dodajmy, że na liście oczekujących znajduje się ponad 1000 adresów.

Na początku roku bielski ratusz rozpoczął wielki spis „kopciuchów” (każdy mieszkaniec ma obowiązek zadeklarować, czy w gospodarstwie domowym stosuje kocioł pozaklasowy na paliwo stałe). Szacuje się, że na terenie miasta użytkowanych jest ok. 11 tys. takich urządzeń. Problemy z dofinansowaniem, które rzeczywiście sięgają już postulowanych przez nas 80% wartości „kosztów kwalifikowanych”, są dwa. Po pierwsze, w większości przypadków kosztom kwalifikowanym towarzyszą koszty niekwalifikowane, które nie podlegają dofinansowaniu (koszty adaptacji pomieszczenia na potrzeby nowego źródła ciepła, przebudowa przewodów spalinowych i wentylacyjnych, dostosowanie instalacji elektrycznej do stanu zgodnego z wymaganiami przepisów budowlanych, wykonanie lub przebudowa wewnętrznej instalacji gazowej oraz grzejnikowej centralnego ogrzewania). Po drugie, nadal trzeba zapłacić za całą operację z góry, następnie poczekać na ocenę, by móc liczyć na przelew pokrywający poniesione koszty. Konkretny przykład: wymieniamy „kopciucha” na kocioł gazowy. Koszt pieca i montażu: 9 000 zł. Koszt wymaganej przepisami modernizacji instalacji i kotłowni: 3 500 zł. Dofinansowanie 80% kosztów kwalifikowanych wyniesie 7 200 zł. Mieszkaniec będzie musiał wyłożyć z własnej kieszeni 12 500 zł. Za jakiś czas odzyska maksymalnie te 7 200 zł. Finalnie cała operacja będzie go kosztować 5 300 zł.

Dopłaćmy do ogrzewania!

Postulat ze stycznia 2017 r. – wyrównania kosztów ogrzewania w związku z wymianą kopciucha na inne źródło ciepła – został zrealizowany w roku 2019. Program dopłat realizuje MOPS. Każdy, kto wymienił źródło ciepła na ekologiczne, może liczyć na zapomogę. W 2019 r. do programu zgłosiły się 42 osoby. Program niestety jest niedostatecznie promowany i procedowany przez MOPS. Kojarzy się niesłusznie z tzw. „marginesem”. Wygląda jak działanie, o którym jak najmniej osób powinno się dowiedzieć.

Zmodernizujmy komunikację miejską!

Zasłona milczenia będzie jedynym i właściwym komentarzem. Zapowiedzi były szumne, ale nic się nie zmieniło.

Palmy ekologicznie!

Postulat szeroko zakrojonej kampanii edukacyjnej na rzecz efektywniejszego i bardziej ekologicznego spalania węgla dotyczył najprostszej, najtańszej i – co najważniejsze – powszechnie dostępnej metody palenia współprądowego („od góry”). Jakaś część władz w ratuszu to rozumie – od kilku lat organizowane są pokazy w ramach Festiwalu Dobrej Energii. Z drugiej strony trudno wymagać od urzędników i radnych, by koncentrowali się na alternatywnych metodach spalania węgla w momencie, gdy kolejne gminy planują wprowadzenie uchwał antysmogowych eliminujących węgiel i żaden aktywista (a tym bardziej polityk) nie chce być z tym paliwem kojarzony.

Dajmy Straży Miejskiej narzędzia kontroli!

Mamy drony, ekopatrol i mandaty. Straż Miejska pracuje, ale dane nie pozostawiają wątpliwości. W 2018 r. patrole przeprowadziły 1230 interwencji związanych ze spalaniem odpadów i paliw zabronionych. Wystawiono 106 mandatów i 36 pouczeń.

Część z was uzna, że jestem węglowym oszołomem. Zastanówcie się jednak, w jakim miejscu byliśmy 3 lata temu i gdzie jesteśmy dziś. Moim zdaniem – dokładnie w tym samym. Możemy sobie opowiadać o gazowym ogrzewaniu w każdym domu, zakazie wjazdu diesli do centrum miast i likwidacji wszystkich palenisk węglowych. O uchwale antysmogowej i zakazie spalania węgla w Bielsku-Białej. Co się zmieni od tych postulatów? To samo, co w Krakowie po wprowadzeniu zakazu palenia węglem i drewnem – jakość powietrza pozostała zła mimo tego, że zimy tak naprawdę w tym sezonie nie uświadczyliśmy. Za to można było skazać prawomocnym wyrokiem pierwszego palącego, a na innych nałożyć mandaty. Rezultaty kontroli są zresztą znacznie gorsze niż w Bielsku-Białej (przy dużo bardziej restrykcyjnych przepisach) – wystawiono 25 mandatów na ponad 2 tys. przeprowadzonych kontroli.

Co dalej?

Ostatnie 3 lata pokazują, że dopóki nie mamy w Polsce elektrowni jądrowej, musimy nauczyć się mądrze i czysto spalać to, co mamy. Polskie samorządy wchodzą w tryb zakazów i nakazów, które oczywiście uderzą w najuboższych. Gdybyśmy od 3 lat intensywnie edukowali mieszkańców, którzy ogrzewają węglem, że można to robić bez kopcenia i dodatkowo z korzyścią dla portfela, być może bylibyśmy dziś w zupełnie innym miejscu.